Wirus zidentyfikowany u norek może przenikać na człowieka i odwrotnie. Rozmowa z dyrektorem Państwowego Instytutu Weterynaryjnego

mink 1394881 1920 2021 02 15 180702

Wirus SARS-CoV-2 zidentyfikowany kilka tygodni temu u norek z fermy na Pomorzu może przenikać na człowieka i odwrotnie. Jednocześnie nie jest jedną z ekstremalnie niebezpiecznych mutacji – to wnioski ze szczegółowych badań wirusa przeprowadzonych przez Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach.

Przypomnijmy, na czym polegają te badania i jakie są wyniki? – Zgodnie z deklaracją, moi współpracownicy, eksperci z zakresu wirusologii, zakończyli badania, które nazywamy wysokospecjalistycznymi badaniami genetycznymi, polegające na sekwencjonowaniu całego genomu tego szczepu wirusa, który został przez nas potwierdzony 30 stycznia bieżącego roku w powiecie kartuskim – odpowiada dyrektor instytutu Krzysztof Niemczuk. – Na podstawie tych badań wiemy, że jest to wirus, który ma typową charakterystykę ludzką. Dotychczas notowany był w ponad 300 lokalizacjach na świecie i jest opisany w stosownej bazie danych, bardzo profesjonalnej oraz merytorycznej. Głównie występuje na terytorium Federacji Rosyjskiej, ale również na terenie Danii i Izraela. Sam w sobie nie jest jednolity. Zawiera opisane mutacje i warianty, w związku z tym, ponieważ ten wirus został też stwierdzony u człowieka, który jest związany z tą fermą, jestem w bliskim kontakcie również z szefem zespołu, który badał ten izolat od człowieka. W najbliższym czasie mamy wymienić się naszymi informacjami, ale jedno jest pewne, że ten wirus jest pochodzenia ludzkiego. Z dużą dozą prawdopodobieństwa należy więc twierdzić, że człowiek zakaził norki, a nie w drugą stronę, chociaż badania w tym zakresie będą jeszcze prowadzone. Jest to istotnie duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie było – dodaje.

– Takie sytuacje miały również miejsce w Danii i Holandii. To są państwa, na które najczęściej powołujemy się w naszych analizach – tłumaczy Krzysztof Niemczuk. – W tym momencie rozmawiamy o norkach z tego względu, że są bardzo podatnym na zakażenie gatunkiem zwierząt hodowlanych futerkowych, wręcz modelowym w doświadczeniach laboratoryjnych. Stąd największe zainteresowanie właśnie norkami. Ponadto, zainteresowanie tymi zwierzętami jest z tego też względu, że we wspomnianych przez mnie państwach, fermy norek wtedy, kiedy jeszcze nie było wiadomo, jak istotne zagrożenie stanowią dla ochrony zdrowia publicznego właśnie w Danii i Holandii, stały się takiego swojego rodzaju bioinkubatorem, czyli miejscem, gdzie wirus przechodząc z norki na norkę, mutował. Powstawały nowe warianty, w tym ten niebezpieczny dla zdrowia i życia człowieka. Żeby tego wszystkiego właśnie uniknąć, minister rolnictwa i rozwoju wsi podjął decyzję o wprowadzeniu zakażenia SARS-CoV-2 u norek do chorób zwalczanych z urzędu i wprowadził innym rozporządzeniem urzędowy monitoring – wyjaśnia.

– Właśnie to gospodarstwo zostało zdiagnozowane jako pozytywne, czyli ze stwierdzonym zakażeniem SARS-CoV-2 u norek w ramach tego urzędowego monitoringu. Te działania pokazują, że sprawna współpraca między administracją centralną, w tym momencie Ministerstwem Rolnictwa i Rozwojem Wsi, a naukowcami z naszego instytutu z jednej strony i inspekcją z drugiej powoduje, że jesteśmy w stanie uchwycić zakażenie na bardzo wstępnej, początkowej fazie. Jesteśmy w stanie w tym miejscu w powiecie kartuskim, bo o tym mówimy teraz, doprowadzić do sytuacji, kiedy ta bioinkubacja tego wirusa jest po prostu przecięta. Wirus nie może się dalej namnażać, ponieważ stado jest zlikwidowane – mówi Krzysztof Niemczuk.

Co te wyniki oznaczają w kontekście dalszej walki z pandemią? – One są uzupełnieniem tych badań przesiewowych, ponieważ badania związane z tym monitoringiem urzędowym będą kontynuowane – informuje Krzysztof Niemczuk. – Będziemy badali wszystkie fermy norek, które są. To po pierwsze. Po drugie, tego typu badania, czyli sekwencjonowanie genomu pokazuje nam, czy w Polsce mamy do czynienia z którąkolwiek z tych ekstremalnie niebezpiecznych mutacji, które w tym momencie występują w Europie i na świecie, czyli mówimy o mutacji brytyjskiej, brazylijskiej i południowo-afrykańskiej. Wiemy, że jest nowa mutacja włoska, również bardzo niebezpieczna. Sekwencjonowanie tego genomu, wprowadzenie go do bazy danych dało nam już odpowiedź na to pytanie, że ten wirus nie reprezentuje żadnej z tych ekstremalnie niebezpiecznych odmian. Jednak każdy wirus SARS-CoV-2, w tym linia, którą my potwierdziliśmy tego wirusa, która też mutuje i jej warianty notowane są na świecie, jest równie niebezpieczna dla zdrowia i życia człowieka, bo zakażenie jakąkolwiek odmianą koronawirusa u człowieka, przy jego predyspozycjach wiekowych, współistniejących chorób może doprowadzić do zgonu, śmierci lub ciężkich powikłań po przechorowaniu COVID-19 – dopowiada.

– Te dane są potrzebne do pewnego rodzaju współpracy pomiędzy inspekcją weterynaryjną i sanitarną, natomiast istotna jest ta wiedza, którą teraz mamy, że na pewno wirus występuje zarówno u człowieka, jak i licznie u norek – mówi Krzysztof Niemczuk. – Przypomnę, że na 70 próbek, które dostarczono do nas, do instytutu, ponad połowa, czyli 39, to jest ponad 50 procent, wykazywała obecność wirusa. Przekładając to na całe stado, gdzie było mniej więcej 5 tysięcy 800 sztuk zwierząt można sobie wyobrazić jaka była skala zakażenia. Gdybyśmy to gospodarstwo w dalszym ciągu utrzymywali przy normalnym funkcjonowaniu, bo pojawiają się sugestie, że takie gospodarstwa należy objąć kwarantanną, obserwować, to są to tendencje i opinie niewłaściwe. One są niewłaściwe dlatego, że tego typu sugestie pojawiały się w pewnego rodzaju publikacjach administracyjnych, natomiast nie wytrzymały próby czasu. Tego typu działania właśnie wprowadzono między innymi w Danii i Holandii i wirus dalej się rozprzestrzeniał między fermami, dalej chorowali ludzie. W związku z tym Dania podjęła bardzo radykalne kroki już w ubiegłym roku. Tym samym tropem kroczy Holandia, która do końca marca tego roku najprawdopodobniej wygasi całą produkcję norek na swoim terytorium. Dlatego też nie bagatelizujemy żadnej odmiany SARS-CoV-2. Każda może okazać się niebezpieczna dla człowieka ze względu na jego indywidualne cechy, w tym na przykład choroby współistniejące – zaznacza.

Czy w takim razie czeka nas scenariusz holenderski? – Ja w tym momencie uspakajam przede wszystkim naszych obywateli, opinię publiczną, bo musimy bazować na faktach – mówi Krzysztof Niemczuk. – Duńczycy i Holendrzy przez długi okres obserwowali sytuację, ponieważ nie zdawali sobie sprawy ze skali zagrożenia. My już mamy doświadczenia z wdrożonych wówczas procedur i wiemy, że należy działać radykalnie w rozumieniu, że należy działać szybko i skutecznie. Jeżeli choroba jest wpisana jako zwalczana z urzędu i pojawiają się na określonej fermie przypadki zarażenia wirusem SARS-CoV-2 u norek, taka ferma zgodnie z prawem powinna przestać funkcjonować. Zwierzęta są w sposób humanitarny poddawane eutanazji i po prostu muszą być później zutylizowane ze względu na niezmiernie istotne zagrożenie dla zdrowia publicznego. Podkreślę to jeszcze raz. Działania, które zostały wprowadzone w Polsce, wyeliminowały to zagrożenie, które miało miejsce w innych państwach. Dlatego też wszystkie pozostałe fermy będą zdiagnozowane. Celem tych badań będzie ocena, czy w jakimkolwiek miejscu w Polsce taka sytuacja ma lub może mieć miejsce w przyszłości. Pamiętajmy o jednej rzeczy, że specjaliści z zakresu medycyny ludzkiej mówią o tym, że stwierdzana liczba zakażeń każdego dnia, która jest publikowana, którą większość zna, śledzi lub przynajmniej docenia jej wartości, które w ostatnich tygodniach są mniejsze niż w listopadzie i na początku grudnia, to jest pewien odsetek. Tych zakażeń może być od 3 do 6 razy więcej każdego dnia. Pamiętajmy, że jeden człowiek, który jest związany z taką fermą, może wprowadzić wirusa na nią. Objawy kliniczne, które towarzyszą zakażeniom, a później chorobie u norek nie zawsze są spektakularne, a często choroba przebiega w sposób utajony. Oznacza to, że norka jest nosicielem tego wirusa i zakaża inne norki oraz ludzi, którzy pojawiają się w jej otoczeniu. Nie musi natomiast mieć tak spektakularnych objawów klinicznych, że od razu jest informowana inspekcja weterynaryjna o tym fakcie. Dlatego też kontakt człowiek-norka w tym momencie jest niezwykle ważnym po to, żeby uciąć i przerwać potencjalny łańcuch zagrożenia dla człowieka.

Jak zatem przerwać ten łańcuch? – Właściciele ferm powinni zadbać w sposób absolutnie szczególny o warunki bioasekuracji na fermach, o stosowanie jednorazowej odzieży ochronnej, zabezpieczającej przed wtargnięciem wirusa. Odzież należy zmieniać – radzi Krzysztof Niemczuk. – Nie można oszczędzać na bioasekuracji, bo można doprowadzić do naprawdę głębokiego wręcz nieszczęścia zarówno wśród ludzi, jak i takiego, którego można identyfikować jako utratę dochodu. Więc w tym momencie w rękach właścicieli ferm norek jest bardzo duża odpowiedzialność. Zakładam, że mają dużą świadomość w tym zakresie i wiedzą już, że w Polsce taka sytuacja miała miejsce i żaden powiat, w którym są fermy norek, nie może się czuć bezpiecznie. Wszędzie tam, gdzie są zakażeni ludzie, mogą być również zakażone norki – dopowiada.

Czy w oparciu o ostatnie wyniki i sytuację globalną potrzebna jest zmiana strategii walki z wirusem? – Uważam, że ta strategia, która jest w tym momencie prowadzona, jest absolutnie właściwa do danego czasu – twierdzi Krzysztof Niemczuk. – Mianowicie prowadzimy monitoring i oceniamy status epizootyczny na fermach norek. Jeżeli przebadamy wszystkie fermy, które prowadzą hodowlę, będziemy widzieli na dany okres, jaka jest skala ewentualnego problemu. Każde z tych gospodarstw zgodnie z prawem, gdzie potwierdzona będzie obecność wirusa, będzie musiało być zgodnie z procedurami zlikwidowane. Pragnę również dodać, że nasze wyniki badań, bo gdzieś w przestrzeni medialnej podważane są określone procedury, które doprowadzają do takiego wyniku dodatniego, że każdy taki wynik dodatni pierwotnie stwierdzony jeszcze weryfikujemy w niezależnym laboratorium i dotychczas każdy z tych wyników powtórzył się w 100 procentach. Także mam pełne zaufanie do moich współpracowników. Podkreślam pełen profesjonalizm naszych działań – dodaje.

Jak obecnie wygląda sytuacja, jeśli chodzi o liczbę przebadanych ferm w Polsce? – Słowem klucz jest tutaj to „obecnie” – odpowiada Krzysztof Niemczuk. – Ten program tak naprawdę ruszył, próbki zaczęły być do naszego instytutu nadsyłane z początkiem stycznia. Do piątku przebadaliśmy w sumie 17 ferm z 280-270 z których te dane są płynne, które w tym momencie funkcjonują. Więc jesteśmy na tym etapie badań przesiewowych. Słowem kluczem, jak wspomniałem, jest tutaj „obecnie”, ponieważ pamiętajmy o tym, że fermy, które zostały już zdiagnozowane i zostało wskazane, że nie mają problemu z wirusem SARS-CoV-2, to nie znaczy, że tego problemu nie mogą mieć za tydzień lub dwa. Pamiętajmy, że ludzie ulegają ciągłym zakażeniom. W związku z tym podkreślamy, że powinny być stosowane metody bioasekuracji, a wtedy, jak zostaną przebadane wszystkie fermy, zostanie podjęta decyzja, zapewne przez ministra rolnictwa i rozwoju wsi, czy ten program będzie kontynuowany, czy też w jakiś sposób zawieszony lub też będą inne formy tego programu kontynuowane w sposób wybiórczy, bowiem zagrożenie jest w dalszym ciągu istotne – wyjaśnia.

Odchodząc na koniec od norek, puławski instytut bada nie tylko zwierzęta futerkowe pod kątem wystąpienia SARS-CoV-2. – W ostatnim czasie do naszego instytutu zaczęły napływać pytania od polskich przedsiębiorców, szczególnie z branży mlecznej zrzeszonych w Polskiej Izbie Mleka, czy instytut może wykonywać badania wykluczające obecność wirusa w polskich produktach mlecznych i w opakowaniach, w jakie są pakowane – mówi Krzysztof Niemczuk. – Okazuje się, że jeden z istotnych odbiorców azjatyckich, jeden z największych na świecie, ma taki wymóg. Podjęliśmy tego typu działania natychmiast. Będziemy pomagali polskim przedsiębiorcom, żeby nikt nie wykorzystywał faktu, że strona polska mogłaby być nieprzygotowana na tego typu badania. Wiemy, że rynek azjatycki, jeżeli chodzi o mleko, jest bardzo chłonny. Jeżeli Polska z jakiegoś powodu przestałaby być eksporterem, to momentalnie inne państwa wskoczyłyby na ten rynek. Nie możemy do tego dopuścić, także w taki sposób również pomagamy naszym przedsiębiorcom – informuje.

Nie ma tak naprawdę podstaw, żeby przypuszczać, że wirusa możemy znaleźć na przykład w produktach mlecznych, ale skoro jest takie zainteresowanie przedsiębiorców, spowodowane oczywiście wymogami rynku azjatyckiego, to instytut takie badania wykonuje.

ŁuG / WT

Fot. pixabay.com

Exit mobile version