Neil Gaiman w świecie komiksu zasłynął Sandmanem, oniryczną historią o Morfeuszu, Władcy Snów, opowieścią o opowieściach pełną nieprawdopodobnych historii. W tomie Historie prawdopodobne (wyd. Egmont Polska) także nie brakuje oniryzmu i niesłychanych zdarzeń, co może być świadectwem tego, że Gaiman wciąż jest w formie, a artyści odpowiedzialni za adaptację jego tekstów należycie wykaraskali się z tego zadania. A są to nie byle jacy artyści – zbiorek otwiera opowieść rysowana przez znanego z Baśni i Shade’a Marka Buckinghama, który postanowił niezwykle rygorystycznie skomponować wszystkie swoje plansze. Następnie swoje trzy grosze dorzuca weteran, niejednokrotnie współpracujący z Gaimanem, P. Craig Russell. W kolejnym komiksie za grafikę odpowiedzialny jest Rafael Abouquerque, znany wszystkim wielbicielom pewnego amerykańskiego wampira. Na deser krótkie opowiadania zilustrowane przez uznane nazwiska, wśród których warto zwrócić uwagę na legendarnego Paula Chadwicka oraz Scotta Hamptona, o którym jeszcze dziś wspomnę. Na Historie prawdopodobne składają się następujące zbiory: tytułowy, Tylko kolejny koniec świata, nic więcej, Studium w szmaragdzie oraz Problem Zuzanny i inne opowiadania. Tłumaczy weteranka tekstów Gaimana, Paulina Braiter. Warto nadmienić, że w jednym z komiksów pojawia się polski akcent. Fani Gaimana powinni być zadowoleni. Dla tych, którzy bywają zmęczeni ścianami tekstu serwowanymi przez brytyjskiego scenarzystę, również znajdzie się zaskakujące co nieco, bowiem dość dużo tu przestrzeni w słowie i obrazie, a autorzy ciekawie piszą nawet o sprawach pozornie nieciekawych.
Wraz z Historiami prawdopodobnymi na rynku ukazał się także pierwszy zbiorczy tom Lucyfera (wyd. Egmont Polska), serii bardzo mocno związanej z gaimanowskim Sandmanem, opowiadającej o jednej z drugoplanowych postaci sztandarowego dzieła Neila Gaimana. Jak pisał Gaiman, mimo iż Lucyfer działał na drugim planie, nigdy nie wątpił, że w istocie jest gwiazdą. Nie Gaiman jednak napisał Lucyfera, a Mike Carey. To robi różnicę. Gaiman zasugerował Careyowi, że ta postać to samograj, a pisanie jej losów to znakomity pomysł. Carey przygarnął cały gaimanowski inwentarz i zaczął pisać perypetie Lucyfera, Gwiazdy Zarannej, który po porzuceniu Piekła osiadł w Los Angeles. Powstał zresztą również serial na ten temat, więc praca wykonana przez Careya nie pozostała niezauważona. Uważam jednak, że jest to autor, który warsztatem ustępuje Gaimanowi i ma tendencje do dłużyzn. Niemniej jednak trzyczęściowa miniseria otwierająca opasły zbiorczy album jest całkiem sprawna – duża w tym zasługa rysowników, na czele ze znakomitym i rzadko pojawiającym się w Polsce Scottem Hamptonem oraz hiperrealistycznym Chrisem Westonem. Hampton pojawia się również na okładkach poszczególnych zeszytów, lecz tutaj show każdą swoją kreską kradnie mu Duncan Fegredo. Zbiorczy Lucyfer to rzecz dla koneserów tematu.
A na deser koniec przygody Granta Morrisona z serią New X-Men (wyd. Mucha Comics). Planeta X przenosi bohaterów w przyszłość i ściera ich z odwiecznym wrogiem. Są emocje, jest akcja, jest niezwykle istotny element morrisonowy, a za sterami rysowniczymi stoją: weteran szalonych kresek obecnych w amerykańskich zeszytach w latach 80-90 Marc Silvestri oraz Phil Jimenez, któremu już wcześniej zdarzyło się współpracować z Morrisonem. Co ciekawe, w roli inkera występuje tu Andy Lanning, scenarzysta, który jako pisarz w Polsce zadebiutował lata temu w wydanym przez TM-Semic Punisherze: Roku pierwszym. Grant Morrison jaki jest, każdy komiksiarz wie – tworzy dużo, do swoich tworów wciska jak najwięcej kosmosu, a na wszystkim, czego się dotyka, nawet na tak znanych markach jak X-Men, zostawia swój odcisk. Fani będą wniebowzięci niekonwencjonalnymi rozwiązaniami szkockiego scenarzysty, a pozostali mogą się zaskoczyć tym, że z komiksów gatunku super-hero można jeszcze cokolwiek wycisnąć.