L jak Lucifer
Na zdjęciu reklama drukarni umieszczona w drugim numerze „Lucifera” (jej właściciel ukrył część skonfiskowanego nakładu pisma). Ze zbiorów Biblioteki Multimedialnej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN“.
Pomysłodawcami pisma mieli być Konrad Bielski i Wacław Gralewski, którzy wcześniej zdobyli redaktorskie szlify publikując trzy numery pisma uczniów lubelskich szkół średnich „Młodzież”. Redaktorką naczelną „Lucifera” została studentka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Dziewanna Włodarska, współredagowali pismo także Jan Nałęcz-Lipka i Stanisław Zakrzewski. Szczególnie ciekawą postacią był Lipka – uczestnik wojny 1918-1921, ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Warszawie (1920) i Szkołę Intendencko-Prawniczą we Francji (1925–1927). Następnie był m.in. komendantem portu wojennego Gdynia, w rezerwie, wykładowcą w szkole zawodowej w Białej Podlaskiej. Zginął zamordowany przez NKWD w Katyniu.
Pierwszy numer „Lucifera” ujrzał światło dzienne w grudniu 1921 roku w Drukarni Udziałowej przy placu Litewskim, której współwłaścicielem był Stanisław Wójcik. Cały nakład został niemal natychmiast skonfiskowany (na co drukarnia i redakcja były zresztą przygotowane odkładając zawczasu kilkadziesiąt egzemplarzy). Sprawa skończyła się skandalem. Konserwatywno-narodowy „Głos Lubelski” ostro skrytykował ów „wybryk” studentów katolickiej uczelni, o konfiskacie miały także pisać gazety na zachodzie Europy, a nawet w Ameryce. Oto jak całą tę sytuację opisał Gralewski w zbiorze wspomnień Ogniste koła:
Miesięcznik „jako objaw akcji antyreligijnej i antyspołecznej” potępiły organizacje Uniwersytetu Lubelskiego: Narodowe Zjednoczenie Młodzieży i „Odrodzenie”. W obronie uczelni przed atakami lewicy, zarzucającej szkole „tendencje polityczne i religijne”, wystąpili studenci ewangeliccy i prawosławni (wyznawców judaizmu na Uniwersytet nie przyjmowano). Po stronie „Lucifera” opowiedziała się lewica. Na wiecu w Teatrze Rusałka Adama Wojdalińskiego, zwołanym przez PPS i PSL „Wyzwolenie”, zobowiązano sejmowe kluby tych partii do złożenia interpelacji na okoliczność naruszenia wolności prasy i swobód obywatelskich. Broniły pisma gazety liberalne („Ziemia Lubelska”), socjalistyczne („Dzień Polski”) i piłsudczykowskie („Głos”). Sprawa „Lucifera” nabrała cech afery politycznej o trudnych do przewidzenia skutkach – gdyby pisujących wiersze studentów faktycznie usunięto z uczelni. Ksiądz Idzi Radziszewski stanął przecież na wysokości zadania i po prostu ułaskawił zbłąkane owieczki. A za nim poszły organa ścigania, odkładając dalsze postępowanie ad calendas Graecas.
Warto zacytować artykuł Lucifer skonfiskowany opublikowany w jednym ze styczniowych numerów „Głosu Lubelskiego” – gdyż jest to – jak się zdaje – jedno z pierwszych w Lublinie świadectw obecności poezji awangardowej w przestrzeni publicznej. Choć oczywiście intencją anonimowego autora związanego z endecją dziennika nie było promowanie najnowszych trendów w poezji polskiej:
W skład komitetu redakcyjnego wchodzili Dzidzia, Janka, Tadzik, Kazik, czyli krótko – przeraźliwie wielcy „tfurcy”, jakich niemało z zadartymi łebkami krąży po ulicach Lublina i „wparadoksiwszy sępowzrocznie szponowbili się” we wszystkie świętości, rwąc je na szmatki. Bzikusy – postrzeleńcy! I z hasłem „Bogów nie ma, zła nie ma, nas nie ma – Ja jestem” – zbudowali „tram fpoprzek głupoty” w przekonaniu, że z szumem zeszli w głębię bladego oceanu wiedzy, na której nie poznają się „filistry” – boć przecie, wedle hasła organu – ich nie ma. A tymczasem… niedojadkom zerwano z główek papierowe laury i sława ich przejdzie bez echa. Trudno! Psotnym dzieciom trzeba nakazać klęczeć w kącie. Lecz należy je potraktować jako dzieci, mające zielono w głowie i mączkę „Nestla” w buzi.
Pierwszy numer, choć buńczuczny w tonie (specjalnie miał szokować wiersz Dytyramb szatański Konrada Bielskiego), w gruncie rzeczy zawierał teksty nie wykraczające poza manierę i styl Młodej Polski. Dopiero w drugim (zredagowanym już bez udziału Gralewskiego i Bielskiego) pojawiły się wiersze, w których odnaleźć można było pewne echa futuryzmu czy awangardowej fascynacji światem techniki. Ciekawostką jest, że w numerze tym publikował swoje wiersze Jan Brzechwa. Obok przyszłego twórcy Akademii pana Kleksa pojawiły się w nim m. in. także przekłady znanego francuskiego futurysty Nicolasa Beauduina, dzięki którym Lublin mógł zapoznać się z wczesnoawangardową poezją już bez ironiczno-satyrycznego nawiasu, jakim opatrzyli te zjawiska redaktorzy „Głosu Lubelskiego”.
Te zaledwie dwa numery „Lucifera” sprawiły, że Lublin pojawił się na mapie ówczesnej literatury polskiej jako jedno z miejsc artystycznego i ideowego fermentu (o czym wspomniał nawet Stefan Żeromski w Snobizmie i postępie). Doświadczenie to przetarło także szlak „Reflektorowi” – kolejnej inicjatywie, dzięki której w Lublinie już na dobre zagościła awangarda literacka.
Jarosław Cymerman
Na zdjęciu okładka pierwszego numeru pisma. Ze zbiorów Biblioteki Multimedialnej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN“.