Frederik Peeters w komiksie Oleg (wyd. timof comics) przywiódł mi na myśl Frederika Peetersa z komiksu Niebieskie Pigułki, Frederika Peetersa z komiksu RG i Frederika Peetersa z komiksu Lupus. Czytając ten komiks poczułem się jakbym ponownie wnikał w życie jego autora, ale też w bieg wydarzeń jego poszczególnych utworów. Życie prywatne miesza się tu z fikcją, a autokomentarze są trafne niczym okładka Olega. Czy możliwe jest, że artysta z bogatym i różnorodnym dorobkiem przez całe życie tak naprawdę tworzy jedno spójne dzieło? Peeters zdaje się twierdząco odpowiadać na to pytanie. Czymże jest bowiem tak odległy od przyziemnej, biograficznej narracji nieprawdopodobny wątek metafizyczno-kosmiczny, jak nie jej integralną częścią? Oleg to mężczyzna w poważnym wieku, głowa rodziny, artysta-komiksiarz. Czytelnik poznaje to, co siedzi w jego głowie i usilnie próbuje przenieść się z niej na stos kartek papieru, jak również to, czym zajmuje się na co dzień. Poznaje także stosunek innych do niego. Wydawcy chcą jak najszybciej zobaczyć jego nowe dzieło, które traktują jak produkt, czytelnicy wciąż żyją przeszłością i pytają o kontynuację zamkniętego rozdziału, uczestnicy szkolnych spotkań jedynie udają, że czytali jego komiksy, bo przecież mają ważniejsze sprawy na głowie. Jedynym wartościowym sprzymierzeńcem Olega w siłowaniu się z komiksową materią jest jego żona, z którą konsultuje wszystkie pomysły i która sprowadza go na ziemię, kiedy za bardzo odleci w niespójne z jego osobą koncepty. Żeby nie było, że jest to jedynie komiks o komiksiarzu i jego artystycznych bólach, warto nadmienić, że jest to również dzieło o przenikaniu się życia realnego z fikcją – w kręgi rodziny Olega wkrada się tragedia, która diametralnie zmienia życie wszystkich zainteresowanych. Dla artysty komiksiarza to nie lada temat – autobiograficzny wyciskacz łez, komiks o siłowaniu się nie z komiksem, a z chorobą. Brzmi znajomo? Swego czasu Peeters podbił polski rynek komiksem Niebieskie pigułki, traktującym o związku młodego mężczyzny z kobietą zarażoną wirusem HIV. Artysta w Olegu wraca do tego tematu i właściwie pyta bohaterów o pozwolenie ukazania ich na kartach historii obrazkowej. Ukazania ich tragedii, ich codzienności, ich blizn i ran. Ktoś to przecież będzie czytał. Czy zapełnianie albumu swoim życiem nie jest aby trochę pretensjonalne? A może to takie małe konto instagramowe dla artystów, którzy nie są za pan brat z technologią? Peeters zadaje pytania i zostawia nas z odpowiedziami, tworząc tym samym komiks idealny – nie zalatujący banałem, lecz szczery. Niby pretensjonalny, ale jawnie z tą pretensjonalnością dyskutujący. Ukazujący wybory artysty i dający ich wykładnię. A jednocześnie tak zupełnie ludzki, spokojny, czuły i normalny. Na okładce Oleg na tle niemalże z Niebieskich pigułek leżąc wpatruje się w górę – na sufit, na słońce prześwitujące przez gałęzie drzew, na gwiazdy… albo na coś zupełnie innego. I jakkolwiek by to nie zabrzmiało – właśnie w ten sposób Oleg pracuje. To najtrudniejszy etap pracy twórcy komiksów – gapienie się w przestrzeń, niby nic nie robienie, krzątanie się z kąta w kąt, a tak naprawdę wymyślanie fabuły, kreślenie scen i dialogów, budowanie bohaterów i zależności między nimi, próba rozwikłania metody twórczej, rodzaju pisaków do rysowania, ustalenia czy dzieło będzie czarno białe czy kolorowe. Na tej prostej i schludnej okładce ujęty jest cały proces działania komiksiarza, pokazana cała jego praca. Wystarczy przewrócić stronę i jak na tacy dostajemy to, co artysta wymyślił. Oleg to dzieło dla koneserów komiksu. Dla tych, którzy na kartach obrazkowych historii widzieli już dużo i chcą zobaczyć więcej. Nie jest to produkt z taśmy produkcyjnej, lecz artystyczny ideał.