Andrzej Łagowski z gminy Wisznice, który tratwą wyruszył Wisłą z Puław do Morza Czarnego, potrzebuje pomocy. Podróżnik utknął w Niemczech.
– Wyprawa jest ciężka, ale liczę, że zakończy się sukcesem – mówi Polskiemu Radiu Lublin Andrzej Łagowski. – Dopłynąłem do miejscowości Wesel; to ostatnia śluza przed wyjściem na Ren. Zostałem tu zatrzymany, nie mam prawa przepłynąć przez tę śluzę. Nie pozwala na to niemieckie prawo. Okazuje się, że na Renie, chcąc płynąć „pod górę”, muszę osiągnąć 10 km/h pod prąd. Nie jestem w stanie sam tego zrobić, więc szukam barki, która mnie przewiezie. Na śluzie zgodzili się na to, że, jeżeli znajdę statek, który będzie chciał mnie przewieźć przez Ren, to mnie przepuszczą. Jest też druga opcja. Na piątkowy wieczór mam zamówioną lawetę od człowieka, który mieszka w Niemczech już kilka ładnych lat i ma tu swoją firmę. Przyjedzie po mnie lawetą i zostanę przewieziony bezpośrednio na Dunaj, do Ingolstadt. To jakieś 580 km. Tam się zwoduję drugi raz i będę kontynuował wyprawę. Zostanie mi jakieś 2700 km Dunajem do Morza Czarnego.
CZYTAJ: Tratwą z Kazimierza Dolnego do Morza Czarnego. Niezwykły rejs pod banderą gminy Wisznice
– Trzeba się odważyć i odpowiednio się przygotować: mieć odpowiedni sprzęt i wyposażenie – mówi Jerzy Flisiński z Białej Podlaskiej. – Jest to hobby. Andrzej Łagowski ma szansę zaistnieć w mediach, a jednocześnie będzie miał z tego ogromną satysfakcję.
– Pierwsze trzy tygodnie były naprawdę ciężkie – opowiada Andrzej Łagowski. – Cały czas padał deszcz i wiatr wiał w oczy. Pojawiał się też śnieg i grad. Na dzień dzisiejszy pogoda się poprawiła, jest super. Cały czas nocuję na tratwie, w swoim namiocie. Mam bardzo ciepły śpiwór. Jeżeli chodzi o temperaturę, nie ma tu żadnego problemu. Gotuję i mieszkam na tratwie. Z reguły dwa razy w tygodniu zatrzymuję się w porcie, żeby uzupełnić wodę do picia, paliwo, zrobić zapasy, skorzystać z prysznica. Resztę staram się robić gdzieś, gdzie można parkować za darmo. Będę płynął dalej. W tym momencie mam zrobione 1350 km. Najprawdopodobniej dotrę do celu do końca miesiąca.
– To było jego marzenie i wyzwanie, któremu chciał sprostać – mówi Magdalena Łagowska, żona Andrzeja Łagowskiego. – To coś nowego. Andrzej pływał już i na Mazurach, i na morzu. Być może to było dla niego za mało, może potrzebował większego wyzwania. Stwierdził, że nie popłynie łódką, bo na łódce wszystko jest przewidywalne. Tratwa to większe wyzwanie.
Mieszkaniec gminy Wisznice wyruszył na wyprawę własnoręcznie zbudowaną z desek i beczek tratwą na początku maja. Do przepłynięcia ma blisko 5 tys. km. Wszyscy, którzy chcieliby mu pomóc, mogą się z nim kontaktować przez stronę facebookową Tratwą do Morza Czarnego.
MaT / opr. WM
Fot. archiwum