Marcin Lewandowski z AZS-u UMCS-u Lublin (na zdj.) nie awansował do finału biegu na 1500 metrów w igrzyskach w Tokio. Lewandowski biegł początkowo spokojnie, ale na ostatnim okrążeniu zszedł z bieżni z powodu kontuzji.
Jak mówi, urazu łydki, z powodu którego nie ukończył biegu półfinałowego na 1500 metrów w Tokio, nabawił się jeszcze przed igrzyskami. Utytułowany lekkoatleta wykluczył także start w zmaganiach olimpijskich w Paryżu w 2024 roku.
CZYTAJ: Marcin Lewandowski poza finałem biegu na 1500 metrów, awansował Michał Rozmys [AKTUALIZACJA]
– Życie. Przyjechałem tutaj z drobnym urazem. Nie chciałem o tym wcześniej mówić. Nikt o tym nie wiedział, bo nie jestem osobą, która by chodziła, trąbiła i usprawiedliwiała się przed biegami, że coś jest nie tak. Szczerze mówiąc, to myślałem, że temat jest już załatwiony i nic nie będzie się działo, jednak podczas biegu okazało się, że było inaczej. Przed nim asekuracyjnie wziąłem mocne leki przeciwbólowe. W czasie biegu czułem się świetnie. To nie było tak, że coś narastało, coś się działo. Po prostu na 250 m przed metą dwa razy bardzo mocny prąd przeszedł mi przez łydkę. Czułem to bardzo mocno mimo zażycia wspomnianych silnych leków przeciwbólowych. Tak więc na pewno nie jest to mała rzecz – zaznaczył.
Jego zdaniem kontuzja ta związana jest z urazem, którego nabawił się po występie w Monako. – Dlatego m.in. przedwczoraj biegałem w innych kolcach. Teraz biegam w tych „kosmicznych”, w których każdy teraz biega – z płytką karbonową. Na pewno są one rewelacyjne, ale prawdopodobnie to przez nie miałem trochę problem z łydką. Mimo że mówi się, iż w tych butach biega się półtorej sekundy szybciej niż normalnie, to chciałem je zachować tylko na finał. Ale okazało się, że po eliminacjach moje drugie buty były całkiem rozwalone. Wziąłem więc te, zaryzykowałem i zapłaciłem bardzo wysoką cenę. Nie wiem dokładnie, co się stało. Zrobimy pewnie USG i zobaczymy, czy jest to zerwanie, naderwanie, czy być może jeszcze coś innego – relacjonował 34-letni zawodnik.
Jak dodał, najbardziej było mu przykro ze względu na przebieg rywalizacji w półfinale oraz jego świetną dyspozycję. – Z całym szacunkiem dla moich rywali, ale podczas tego biegu mogłem dziś czytać książkę. Oni skoczyli na 3.33, a ja czułem się wyśmienicie. Ciągle podkreślałem, że jestem w życiowej formie, co widać było na treningach, nawet na rozgrzewce. To jest najbardziej przykre. Nie wiem, jakiej próbie Bóg mnie wystawia, ale jedyne, co mogę zrobić, to przyjąć to z pokorą na klatę i czekać na rozwój wydarzeń. To wielki pech, ale wierzę bardzo mocno, że w tym momencie będzie on moim zbawieniem w przyszłości. Nic innego mi nie pozostaje – zaznaczył.
Zapytany o dalsze plany Lewandowski przypomniał, że nie miał w planach kończyć sezonu po igrzyskach. – Przede mną miało być jeszcze parę fajnych startów. Szczególnie teraz, kiedy czuję taką olbrzymią moc. Fajnie byłoby to wykorzystać. Jeśli okaże się, że jest źle, to zakończę sezon. Nie ma nic ważniejszego nic igrzyska, ale przyszły rok będzie dla mnie również bardzo ważny. Czekają mnie halowe mistrzostwa świata, w których poprzedniej edycji zdobyłem wicemistrzostwo oraz mistrzostwa globu, w których wywalczyłem ostatnio brąz – przypomniał.
Wzmiankę o igrzyskach w Paryżu skwitował krótko, zaznaczając, że nie bierze pod uwagę startu w tej imprezie. – Nie ma takiej możliwości. Nie ma co oszukiwać siebie, kibiców, sponsorów. Na razie chcę się skupić na przyszłym roku, w którym będzie 110 procent zaangażowania – tak jak do tej pory. Co później – zobaczymy. Ale nie ma co się oszukiwać, Paryż nie będzie dla mnie… Ewentualnie w roli działacza, ale nie sądzę – dodał.
Marcin Lewandowski po raz drugi w Tokio miał on pecha – we wtorek przewrócił się na początku ostatniego okrążenia biegu eliminacyjnego i stracił szansę na zakwalifikowanie się do półfinału. Długo siedział wówczas na bieżni, ale postanowił dokończyć zmagania i zmierzono mu czas 4.43,96 (15. pozycja). Polska ekipa złożyła protest, który został uwzględniony i doświadczony biegacz został dopuszczony do półfinału.
W czwartek po zejściu z bieżni, gdy nie był w stanie kontynuować rywalizacji, podkreślił, że chce spędzić więcej czasu z najbliższymi. Nie kryje jednak, że jest mu bardzo żal rozwoju wypadków w tych igrzyskach. – Czekałem na ten moment, pracowałem na niego 10 lat. Każdy wiedział, że moja przyszłość to 1500 m, a nie 800 m. Nie udało się, ale ciągle podkreślałem, że bieganie to nie jest całe moje życie. Nie będę się załamywał, nie będę płakał, bo są dla mnie rzeczy ważniejsze. Tu się spełniałem i realizowałem, ale prawdziwe szczęście czeka na mnie w domu. Jeśli ktoś mówi, że ja mam wielkiego pecha, to chyba nie zdaje sobie sprawy, co to jest pech. Ludzie mają naprawdę tragiczne sytuacje w swoim życiu – tracą zdrowie, domy, życie, najbliższych. To jest prawdziwe nieszczęście, a nie brak awansu do finału igrzysk – podsumował.
Nie potrafił wskazać, co będzie robił po zakończeniu przyszłorocznych występów. – Nie wiem, co potem. Czy to będzie definitywny koniec, czy dalej będę biegał. Może przedłużę dystans do 5 km? – zastanawiał się na głos.
Życiowy sukces w Tokio w środę osiągnął Patryk Dobek, który wywalczył brązowy medal w biegu na 800 m. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku specjalizował się on w biegu na 400 m ppł. – Szukałem go dziś cały dzień. Chciałem sobie zrobić zdjęcie z medalistą olimpijskim na 800 m. Szczęście sprzyja lepszym. Patryk to niesamowity talent. Osiągnął to, o czym ja marzyłem przez całe życie. Jemu udało się to zrobić w rok. Kosmos – podsumował Lewandowski.
RL / PAP / opr. ToMa
Fot. PAP/Leszek Szymański