Muzeum Polskich Sił Zbrojnych w Lublinie odwiedził dziś (22.09) 97-letni kapitan Władysław Szwender, żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich, weteran walk pod Monte Cassino.
ZOBACZ ZDJĘCIA: Spotkanie z Władysławem Szwenderem, weteranem spod Monte Cassino
Podczas spotkania w muzeum, które prezentuje pamiątki 2 Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, kapitan Władysław Szwender opowiadał o swoim szlaku bojowym.
– Miałem 17 lat i 4 miesiące, gdy powiedziałem swojej mamusi, że jadę do wojska. Mama odpowiedziała: „Gdzie ty jedziesz do wojska w tym wieku? Nigdy tam nie dojedziesz, jesteś stanowczo za młody”. Powiedziałem, że już umówiliśmy się z kolegami i wyprosiłem u mamy pozwolenie. Pojechaliśmy grupą 35 osób do miejscowości Ługowaja w dzisiejszym Kazachstanie – wspomina kpt. Władysław Szwender.
Tam pan Władysław wstąpił do Armii Polskiej w ZSRR, dowodzonej przez generała Andersa. Stąd został przerzucony do Palestyny, gdzie tworzyła się 3. Dywizja Strzelców KArpackich.
– Spotkałem pana kapitana 2,5 roku temu podczas obchodów rocznicy bitwy pod Monte Cassino we Włoszech – mówi Adam Pomorski z Grupy Edukacji Historycznej Fundacji Niepodległości. – Wczoraj zobaczyłem na portalu społecznościowym zdjęcie pana kapitana i rozpoznałem go. Przeczytałem ze zdumieniem, że jest w Polsce i zacząłem go poszukiwać. Ku jeszcze większemu zdumieniu, okazało się, że jest w Lublinie. Pan kapitan zgodził się być dzisiaj z nami tutaj. Przez lata komunizmu nie mieliśmy możliwości mówić o tych bohaterach. Chcemy przybliżyć ich drogi dziejowe i historie.
– W 1943 roku przybyliśmy do Egiptu. Załadowaliśmy się w Port Said i stamtąd udaliśmy się do Włoch na front – opowiada kpt. Władysław Szwender. – Z Neapolu od razu poszliśmy na pierwszy odcinek frontu. To było nad rzeką Sangro. Byliśmy w linii obrony. Generał Anders zgodził się, żebyśmy podjęli atak na Monte Cassino w kwietniu. Poszliśmy na pierwszy odcinek wymienić angielską 78. Dywizję Piechoty. Szliśmy pierwszy raz na odcinek – 25 km piechotą. Wpadłem nawet do leja po pocisku artyleryjskim. Udało mi się wyjść. Podczas drogi było kompletnie ciemno, nie było nic widać. Musieliśmy trzymać się jeden drugiego. Pierwszy atak zaczął się 11 maja o północy. W tym czasie artyleria otworzyła ogień. To było 1600 dział, zrobiło się całkiem jak w dzień. Z 16 na 17 maja poszliśmy do ataku. Nasza 4. Kompania z 6. Batalionu 2. Brygady 3. Dywizji Strzelców Karpackich miała rozkaz zdobyć Mass Albaneta. Obsługiwałem ręczny karabin maszynowy Bren.
– To nie jest zwykłe muzeum, dlatego że jest – można powiedzieć – mobilne. Grupa jeździ, wszystkie pojazdy, które się w nim znajduje, są na chodzie. Dzięki temu ludzie mogą zapoznać się z tym, jak wyglądały pojazdy, umundurowanie i życie żołnierzy 2 Korpusu – mówi Adam Pomorski.
– Poszliśmy do ataku z czołgami 17 maja 1944 roku o godzinie 9.00. Pięciu z nas zostało rannych – opowiada kpt. Władysław Szwender. – Ja dostałem pięć odłamków. Najgorszy był ten w szyję, krew pryskała. Sanitariusz, Antoni Lipiński, był niedaleko. Zaniósł mnie do domku doktora razem z kolegami. Zawieźli mnie do szpitala do Casamassima. Po miesiącu wróciłem do swojej jednostki. Oni już byli nad Adriatykiem.
– Po zakończeniu wojny chciałem powrócić do Polski, ale z drugiej strony moje Baranowicze były już pod władzą bolszewicką. Nie było sensu tam wracać. Churchill i Roosevelt zgodzili się oddać Stalinowi nasze Kresy Wschodnie i nie było powrotu – dodaje kpt. Władysław Szwender.
Kpt. Władysław Szwender jest ostatnim żyjącym z 48 żołnierzy i oficerów jego jednostki, którzy osiedlili się po wojnie w Kanadzie.
TSpi / opr. WM
Fot. Piotr Michalski