Kiedy Jeff Lemire pisał serię Gideon Falls (wyd. Mucha Comics), David Lynch w przestrzeni internetowo-telewizyjnej rozpoczął emisję trzeciego sezonu Twin Peaks. Wspominam o tym nie bez przyczyny, ponieważ istnieje nić porozumienia zarówno pomiędzy tymi artystami, jak i dziełami, które stworzyli. Lemire był zafascynowany serialem Lyncha od małego. Kanadyjski twórca wielokrotnie podkreślał, że od momentu, gdy obejrzał pierwsze odcinki, Twin Peaks stało się częścią jego twórczego życia oraz źródłem inspiracji. Dlatego też trzonem serii Gideon Falls uczynił Czarną stodołę, tajemnicze miejsce znajdujące się w granicach małego miasteczka. Wystarczy podmienić Czarną Stodołę na Czarną Chatę, a małe Gideon Falls na równie niewielkie Twin Peaks i mamy wszystko jak na dłoni. Tyle że Lemire poszedł w zupełnie innym kierunku niż Lynch. Tak jak w Twin Peaks motorem napędowym początku było pragnienie poznania odpowiedzi na pytanie kto zabił Laurę Palmer, a środek i koniec nadały opowieści zupełnie inny kontekst, tak mordercze wydarzenia w Gideon Falls skręcają w pewnym momencie w kierunku historii o rzeczywistościach alternatywnych i złożoności wszechświata. Lemire w środku tej fabuły umieszcza kilku bohaterów, którzy żyją w miasteczku Gideon Falls na różnych etapach jego istnienia. Ich losy powiązane są czasem i przestrzenią, a ich współdziałanie może ocalić świat. Ten horror czyta się bardzo dobrze. Gideon Falls to zdecydowanie jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, a na pewno najdokładniej dopracowanych rzeczy Lemire’a. Kanadyjski twórca tworzy atmosferę napięcia, grozy, żongluje emocjami bohaterów i co chwila nadaje komunikat, że nic tu nie jest takie, jakim się wydaje. Momentami zdaje się sięgać w dzieła Lyncha jeszcze głębiej, eksplorując tematykę tożsamości i pozornie nawiązując do Zagubionej autostrady. Podobnie jak Lynch, Lemire kładzie duży nacisk na ścieżkę dźwiękową, wykorzystując charakterystyczne odgłosy dźwiękonaśladowcze. Wszystkie te nawiązania do Lyncha rozmywają się jednak na końcu historii, która u Lemire’a zostaje wbita w ramy logiki, podczas gdy w słynnego reżysera stawiała na niedopowiedzenie i interpretacyjną wieloznaczność.
Bushnell Keller, ojciec kumpla Davida Lyncha, zwykł powtarzać: „Jeśli chcesz poświęcić malowaniu godzinę, potrzebne ci są tak naprawdę cztery”. Ta życiowa prawda mówiąca o doli artysty i dysponowaniu przez niego czasem nie jest obca Jeffowi Lemire’owi. Gideon Falls jest bowiem komiksem, który artysta tworzył od zawsze – głównego bohatera wymyślił jeszcze w 1997 roku, a następnie odkładał temat do szuflady, wracał, modyfikował, czekał na okazję, pozwalając by pomysły dojrzały. „Zakochujesz się w pierwszym pomyśle, w tym maleńkim kawałeczku układanki. A kiedy już go masz, reszta przychodzi z czasem” – pisał Lynch w swojej książce W pogoni za wielką rybą, którą zawsze warto zacytować. Możliwe, że Lemire tę książkę przeczytał. Możliwe też, że wszyscy artyści podświadomie tak mają – pozwalają myślom dojrzewać i traktują swoje zajęcie jak sztukę, a nie maraton.
Gideon Falls to sześciotomowe dzieło, którego ostatni odcinek, zatytułowany zgodnie z prawdą Koniec, właśnie ukazał się na rynku. Polecam tę serię czytelnikom lubiącym niedopowiedzenia i dziwne teorie. Polecam ją także tym, którzy lubią czuć niepokój podczas lektury, a po odłożeniu książki na półkę nie do końca wiedzą co się przed chwilą właśnie wydarzyło. Dodam, że autorzy napakowali tu bardzo dużo odniesień do swoich fascynacji bądź wspomnień. Zapewne nie wszystkie z nich będą czytelne dla każdego. Osobiście nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tak jak scenarzysta czerpie z twórczości Davida Lyncha, tak rysownik, operujący stylem zdjęciowym, fotorealistycznym, puszcza do mnie oczko nawiązaniami do serialu Domek na prerii. Być może tym sposobem rozładował trochę emocje, których podczas lektury było dość sporo, a które były mniej więcej takie, jak uśmiechający się człowiek na okładce szóstego tomu historii.