Amerykańskie korporacje komiksowe potrafią zaskoczyć. Takim zaskoczeniem, od konceptu, poprzez okładkę, a na zakończeniu kończąc, jest album X-Men: Wielki projekt (wyd. Egmont Polska). Autorem tego komiksu jest Ed Piskor, twórca znany z nurtu komiksu niezależnego, odpowiedzialny m.in. za wydaną również u nas imponującą i drobiazgowo zrealizowaną rekonstrukcję historyczną zatytułowaną Hip-hop Genealogia. Dlaczego twórca zaangażowany bierze się za amerykańską pulpę? Głównie przez wzgląd na to, że to część jego dzieciństwa. Ed Piskor, rocznik 1982, za młodu był wielkim fanem komiksów o mutantach. Pochłaniał je w ilościach hurtowych i, jak każdy fan starał się tworzyć własne wizje ukochanych postaci. Efektem tego jest multum stron z autorskimi pomysłami Eda – ponoć narysował ich ponad tysiąc, a większość z nich dotyczyła właśnie X-Men. Co ciekawe, pasję artystyczną rozwijała w nim matka. Bywało, że siadali razem przy stole i kopiowali ulubione kadry Eda z komiksów spod znaku X. Biorąc pod uwagę te perypetie z dzieciństwa, nie będzie przesadą stwierdzenie, że wydany już za czasów jego dorosłości album X-Men: Wielki projekt to jego wymarzony projekt. „Drodzy czytelnicy” – pisze Piskor na wstępie komiksu – „mam nadzieję, że spodoba wam się niniejszy list miłosny. Powstał z myślą o was”. Cóż takiego zrobił Piskor, co wyróżniałoby ten komiks z powodzi mu podobnych? Otóż, postawił na odejście od korporacyjnych mechanizmów. Wziął na tapetę historię X-Men od momentu powstania grupy i stworzył linearną historię, w której wszystko trzyma się kupy, niejasności zostają dopowiedziane, a artystom tworzącym ten tytuł przez lata zostaje złożony hołd. Warto tu zaznaczyć, że przez dziesiątki lat zeszyty o bohaterach tworzyły różne zespoły autorów, z których nie wszyscy respektowali dorobek swoich poprzedników. Niektóre wątki były ignorowane, inne zmieniane, a genezy poszczególnych postaci narosły sprzecznymi wydarzeniami. Piskor, jako wierny i oddany fan, zebrał to wszystko i ogarnął w spójną całość. Ten list miłosny powinni bez trudu odczytać wszyscy, którzy w młodości czytali zeszytówki TM-Semic. I sądzę, że będą się bawić całkiem nieźle.
Podobnie intrygujący zabieg, i ponownie przeprowadzony na bohaterze jednego z komiksów Marvela, wykonali Chip Zdarsky i Mark Bagley na łamach albumu Spider-Man: Historia życia (wyd. Egmont Polska). Najpierw słówko o twórcach: Zdarsky jest laureatem czterech nagród Eisnera. To scenarzysta, rysownik, dziennikarz i współpracownik kanadyjskiej gazety National Post. Bagley zaś to artysta, który na Spider-Manie połamał zapewne wiele stalówek, ponieważ rysował przygody tej postaci od 1991 roku aż po dziś dzień, oczywiście z przerwami, ale zwykle niedługimi. Efektem prac obu panów stał się komiks, który – podobnie jak Wielki projekt – wywraca postrzeganie tej postaci. Otóż, jest to historia życia Petera Parkera opowiedziana linearnie, od punktu A do punktu B, skupiająca się na wszystkich najważniejszych wydarzeniach i postaciach, ale stworzona w czasie rzeczywistym. Bohaterowie starzeją się z każdą kolejną kartą opowieści. Jest to w zasadzie dobry materiał na serial lub film pełnometrażowy – nie ma tu niedopowiedzeń, a wszystko trzyma się kupy. No, może poza faktem, że komiks opowiada o uczniu, który po ugryzieniu przez radioaktywnego pająka nabywa supermoce, które przewracają jego życie do góry nogami i wywołują wysyp podobnych, obdarzonych specjalnymi umiejętnościami, bohaterów i złoczyńców.
Skoro już jestem przy Marvelu – Punisher (wyd. Egmont Polska) doczekał się kolejnej wersji, tym razem w wersji wydawniczej Marvel Knights. To pierwsze spotkanie tego antybohatera z niezwykle płodnym duetem Garth Ennis/ Steve Dillon. Historia o tym, jak Frank Castle rozprawia się z mafijnymi rodzinami na przestrzeni lat była u nas publikowana wielokrotnie, tutaj natomiast zostaje nam zaprezentowana w zbiorczym wydaniu. Jest brutalnie, kąśliwie, inteligentnie i humorystycznie. Ennis trzyma formę, a Dillon mu wtóruje. Dla koneserów serii i postaci jest to nieodzowny album do postawienia na półce obok dokonań tych samych autorów na łamach serii Max.