Miłość jak krew to siódmy tom serii Deadly Class (wyd. Non Stop Comics). Osadzony w roku 1988 odcinek proponuje nam dokładnie to, co sugeruje tytuł oraz bojowo narysowana okładka. Kilkadziesiąt stron ostrej nawalanki trzyma się poziomu poprzednich odsłon serii, czego zasługą według mnie jest znakomite pisarstwo Ricka Remendera oraz stylowe kadrowanie i charakterystyczna stylówka Wesa Craiga. Remender nie jest na naszym rynku anonimowy. Spod jego pióra wyszło wiele uznanych pozycji, jednak sądzę, że jedynie Fear Agent mógłby deptać Deadly Class po piętach. W swoich kategoriach są to najciekawsze propozycje amerykańskiego artysty. Z kolei Wes Craig dysponuje zadziwiającą umiejętnością operowania przestrzenią na planszy. W jego wykonaniu nawet kilkunastokadrowe strony są czytelne i niepretekstowe. Deadly Class nie zwalnia tempa, a raczej je podkręca. Warto dołączyć do tej krwawej imprezy.
Okładka dziesiątego tomu Kota rabina (wyd. timof comics) nie odbiega od standardów wypracowanych na łamach serii Joanna Sfara – w centrum kompozycji znajduje się Zlabia, córka rabina oraz gadający kot. Jednak tym razem coś jest nie tak – wszystkie postaci są starsze. Czy zatem to ostatni tom ten niezwykłej serii? Czy nadszedł czas pożegnania z celnymi ripostami i kocim bajdurzeniem? Od razu zaznaczę, że nie – ponieważ, jak wspomina sam Sfar, bohaterowie powrócą w tomie jedenastym, zatytułowanym Alleluja w autobusie. W dziesiątym faktycznie widzimy ich w kwiecie wieku, lecz młode wersje postaci powracają w licznych retrospekcjach. Odcinek zatytułowany Wracajcie do siebie! to wciąż przesycony humorem, choć tym razem jakby przygaszonym i oddającym więcej miejsca powadze, traktat o miejscu Żydów we wszechświecie. Joann Sfar celnie punktuje, znakomicie obserwuje i utrzymuje swoją sztandarową serię na bardzo wysokim poziomie. Ten tom Sfar skończył rysować nie tak dawno temu, bo 3 maja roku 2020, na następny przyjdzie nam pewnie jeszcze chwilę poczekać, ale – jak wspominałem wcześniej – będzie na pewno.
Kiedy w kinach triumfy święci nowa wersja Diuny na podstawie książki Franka Herberta, a kinomani zastanawiają się czy jest ona lepsza od leciwej już interpretacji Davida Lyncha, komiksiarze dostają do rąk komiks pod tytułem Diuna: Ród Atrydów (wyd. Non Stop Comics). Jest to oficjalny prequel Diuny. Scenariusz do niego napisał duet Kevin J. Anderson oraz Brian Herbert, pisarz science-fiction i syn Franka Herberta, który kontynuuje dziedzictwo ojca. Okładkę do tomu przygotował jeden z najciekawszych komiksowych artystów Jae Lee, odpowiedzialny m.in. za szatę graficzną do adaptacji Mrocznej wieży Stephena Kinga. Wewnątrz jednak odnajdujemy zupełnie inny styl – Dev Pramanik łączy klasyczne kadrowanie z nowoczesnym rysunkiem. To bardzo interesujące i odpowiednie połączenie, będące hołdem dla klasycznych narracji, możliwym do odczytania przez współczesnego odbiorcę. Ten sprawnie i z rozmachem zrealizowany komiks to coś, dzięki czemu można się łatwo wkręcić w losy bohaterów związanych z planetą Arrakis i pozostać w tym świecie na dłużej.
A skoro już o seriach mowa, to całkiem niedawno ukazał się drugi tom cyklu The Weatherman (wyd. Non Stop Comics), o którego pierwszej odsłonie wypowiadałem się bardzo ciepło. Tym razem zmienia się sceneria opowieści – z klimatów kosmiczno-marsjańskich trafiamy na Ziemię, do ruin Nowego Jorku. Pewien celebryta, któremu przeprano mózg, a który – jak się okazuje – odpowiedzialny jest za zniszczenie większości życia na Ziemi – staje się łakomym kąskiem dla wielu różnych osób, pragnących, by został pociągnięty do odpowiedzialności i zapłacił za swoje czyny. Akcja gna do przodu, każdy kolejny odcinek zostaje umiejętnie zawieszony w napięciu, dialogi nie są głupie, a rysunki to dynamiczne i efektowne dzieła, na których warto zawiesić oko. Dodatkowym smaczkiem jest galeria, w której tym razem znalazły się prace między innymi Mike’a Mignoli oraz Duncana Fegredo. Porządna rzecz. Czyta się z przyjemnością.