P jak pozytywiści
Lublin był w latach 60. XIX wieku jednym z pierwszych i ważniejszych ośrodków, w których kształtowały się zręby jednej z najważniejszych formacji umysłowych kultury polskiej tego czasu – czyli pozytywizmu (o pamięć o tym upominał się w swoich licznych publikacjach nieżyjący już prof. Stanisław Fita z KUL). Stało się tak za sprawą uczniów i nauczycieli Gimnazjum i Liceum Lubelskiego. W 1859 roku szkoła ta – m .in. dzięki ówczesnemu dyrektorowi Józefowi Skłodowskiemu (dziadkowi noblistki – Marii Skłodowskiej-Curie) przeniosła się do nowo wybudowanego gmachu przy ówczesnej ulicy Namiestnikowskiej (dzisiejsza Narutowicza), w którym obecnie mieści się Wydział Pedagogiki i Psychologii UMCS.
Dzięki reformie oświaty przeprowadzonej w 1862 roku przez Aleksandra Wielopolskiego możliwe stało się nie tylko podniesienie poziomu nauczania, ale także stworzenie w oparciu o dotychczas istniejące gimnazja liceów, stanowiących często lokalne ośrodki życia umysłowego. Tak się wydarzyło także w Lublinie. W czasie powstania styczniowego i tuż po nim do lubelskiego liceum trafiła spora grupa utalentowanej i nietuzinkowej młodzieży. Część z nich miała za sobą doświadczenie walki w powstaniu styczniowym czy pobyt w carskim więzieniu. Byli wśród nich zarówno przyszli wybitni pisarze, publicyści czy naukowcy (jak Aleksander Głowacki, czyli Bolesław Prus, Aleksander Świętochowski, Julian Ochorowicz), jak i mniej znani lekarze czy społecznicy (bardzo zasłużeni dla Lublina i regionu Gustaw Soliński, Gustaw Doliński, Aleksander Jaworowski, Karol Jonscher, bracia Jakub i Józef Godszmitowie – czyli stryj i ojciec Janusza Korczaka).
Ci młodzi ludzie – poza poszukiwaniem typowych dla młodzieży rozrywek – organizowali kółka samokształceniowe, wspólnie czytali – jak podkreślali nie powieści czy romanse, ale dzieła filozoficzne, przyrodnicze, poświęcone sprawom społecznym i ekonomii, w tym m. in. Johna Stuarta Milla czy Karola Darwina. Zamiast o kolejnych powstaniach czy młodzieńczych uniesieniach uczyli się naprawiać świat zaczynając od samych siebie i swojego najbliższego otoczenia.
Wszystko to działo się w sennym, liczącym niewiele ponad 20 tysięcy mieszkańców mieście, o którym z przekąsem pisał kilka lat później Bolesław Prus w jednej ze swych kronik: „Dla Lublina stałość gatunków już jest dowiedzioną: lublinianie tylko od lublinian pochodzą, w Lublinie się chowają, w siebie tylko wierzą, a o żadnych teoriach nowych słyszeć nie chcą. Nowe teorie są wprawdzie warunkiem postępu, no! ale co za związek może być między Lublinem a postępem? O, błogosławione miasto, któremu w głowie mąci samo nawet nazwisko Darwina! O miasto, które sądzisz dzieła z okładek, a teorie z odczytów, o miasto! o miasto!”
Oczywiście bardzo ważną rolę w kształtowaniu ówczesnej młodzieży lubelskiej odegrali ich nauczyciele – z rektorem Józefem Żuchowskim na czele, który pomimo dość zaawansowanego wieku nie przeszkadzał w poszukiwaniu nowości, wspierał także poszukiwanych przez carat powstańców zapisując ich do prowadzonej przez siebie szkoły. Poza nim wspomnieć należy przyrodników – Juliana Dobrzyńskiego i Aleksandra Tołwińskiego, którzy często wychodzili z uczniami poza mury szkoły na wycieczki dydaktyczne, zorganizowali także w szkole laboratoria naukowe. Ogromną sympatią cieszyli się także matematyk Aleksander Gostkowski oraz nauczyciel łaciny i historii Paweł Dembowski.
Osobną, bardzo ważną postacią był ks. prefekt Ignacy Misiński. O jego coniedzielnych homiliach w sąsiadującym ze szkołą kościele powizytkowskim jeden z wychowanków napisał po latach: „Rozległe wykształcenie ogólne i wielki dar wymowy czyniły, że te kazania odbiegały daleko od zwykłej normy tego, co zwykło się mówić z ambony do uczniów szkoły średniej, i jeżeli nasze młodzieńcze umysły przywykały z czasem do myśli, że każdy obywatel kraju ma przed sobą jakąś cząstkę pracy społecznej do podjęcia i spełnienia , to wdrożenie tej myśli w przeważnej części zawdzięczamy owym kazaniom.
Niestety w 1866 roku ukaz carski cofnął reformę Wielopolskiego i zakazano (poza nauką religii) używania języka polskiego jako wykładowego. Tym samym Żuchowski i większość pozostałych nauczycieli odeszła ze szkoły, a zastąpili ich Rosjanie albo w pełni posłuszni zaborcom Polacy. Od 1869 roku także religia musiała być nauczana po rosyjsku, sprawiło to, że odszedł także ks. Misiński, co ostatecznie położyło kres świetności lubelskiego liceum.
Niemniej jednak spora część absolwentów wstąpiła do Szkoły Głównej w Warszawie, gdzie utworzyła zwarty lubelski krąg, propagujący idee pozytywistyczne także w stolicy. Część z nich wróciła po studiach do Lublina lub na Lubelszczyznę jako lekarze i społecznicy. To między innymi ich praca i aktywność sprawiła, że miasto znacznie zmieniło się pod koniec XIX wieku. Powstały nie tylko nowe dzielnice i fabryki, ale także szpitale, organizacje, czasopisma, oddolnie utworzone instytucje (jak np. Muzeum Lubelskie) czy wreszcie nowy gmach teatru.
To dzięki temu wszystkiemu, gdy w 1910 roku Bolesław Prus po raz ostatni odwiedził miasto swojej młodości, mógł o nim napisać już w zasadniczo odmienny sposób: „Za moich lat młodych Lublin był miastem cichym, osiadłym tylko na pagórkach. Gdzie obecnie jest dworzec kolejowy, przewracało się kilka nędznych domków, między miastem a rzeką rozciągała się łąka i szosa. Dziś po obu stronach szosy stoją kamienice, a tam, gdzie była pustka, gdzie chodziliśmy grać w palanta albo łapać raki, stoi dziś niby całe miasto powiatowe i w dodatku: młyn parowy, gazownia, fabryka narzędzi rolniczych, cementownia, składy syndykatu rolnego, gmachy monopolu.”
Jarosław Cymerman
Na zdj. Budynek szkoły przy ul. Namiestnikowskiej (dziś Narutowicza w Lublinie). Zdjęcie ze zbiorów Biblioteki Cyfrowej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie