29-letni Paweł Stachyra zachorował na COVID-19 i trafił pod respirator. Lekarze przez ponad dwa tygodnie walczyli o jego życie. Dziś mężczyzna wyczekuje na moment, kiedy będzie mógł się zaszczepić.
– Wcześniej zawsze starałem się trzymać tych wytycznych, które były podawane w mediach – mówi Paweł Stachyra. – Starałem się unikać niepotrzebnego kontaktu. Przez te wszystkie fale, które dotychczas były, trzy fale pandemii, dzięki ostrożności i zachowawczości udawało mi się uniknąć kontaktu z tą chorobą. W dużej mierze to wpłynęło na to, jak zacząłem ją traktować teraz, przy tej czwartej fali. Dla mnie była to choroba, o której myślałem, że znam jej wszystkie sztuczki, wiem jak ją ominąć, zachować się i wydawało mi się, że ona mnie nie dotyczy, że jestem w stanie jej uniknąć.
Dlatego też się nie szczepiłeś?
– To nie jest tak, że ja kiedykolwiek byłem antyszczepionkowcem. Polecałem moim znajomym szczepienie, zawsze uważałem, że jest bezpieczne. Moje kiepskie zdolności matematyczne wyszły tutaj na wierzch, bo skalkulowałem sobie ryzyko. Stwierdziłem, że skoro raczej nie zachoruję na COVID-19, bo przestrzegam wszystkich wytycznych, lockdownów, unikam kontaktu z ludźmi, jeśli trzeba, zostaję w wąskim gronie, to nie ma potrzeby ryzykować tych kilku promili szansy, że będą jakieś skutki uboczne szczepionki. Do tego uważałem, że jeśli będzie trzeba, będę musiał z jakiegoś powodu, to wezmę tę szczepionkę, ale mam czas. Nie spodziewałem się, że ta choroba kiedykolwiek mnie dorwie. Jak widać, źle policzyłem swoje ryzyko.
Jednak ta choroba cię dorwała. Jak to było, jak się zaczęło?
– Zaczęło się od tego, że nie byłem pewien, czy choruję na COVID-19. Moja dziewczyna była dłuższy czas chora na zwykłą grypę i prawdopodobnie od niej później złapałem COVID-19. Po kilku dniach, kiedy ta gorączka zaczęła mi doskwierać, zgłosiłem nas dwoje, żeby nas przebadali. Okazało się, że mieliśmy COVID-19. Przez jakiś czas leczyłem się domowo. Bardzo szybko się jednak okazało, że ta izolacja nie była wystarczająca. Moje płuca zostały bardzo mocno zajęte przez chorobę. Karetka zabrała mnie do szpitala przy al. Kraśnickich. Tutaj przez kilka dni, chyba 2, normalnie funkcjonowałem, wydawało mi się, że będę tutaj leżał na łóżku, kurował się, jak każdy inny pacjent na każdym oddziale. Później przyszedł najgorszy okres. Nie jestem w 100% pewien, bo dla mnie te daty nie są do końca jasne, natomiast między 4 a 5 listopada zostałem wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, który trwał aż do 11 listopada, kiedy się wybudziłem. Z tego okresu oczywiście nic nie pamiętam, ale to był horror dla całej mojej rodziny, bliskich, znajomych. Teraz kiedy mam telefon i mogę zobaczyć te wiadomości, to jest mieszanina przerażenia z nadzieją. Czytanie tego, to coś, co osiada ciężko na sercu. Nie jest to łatwe.
Nic nie pamiętasz z okresu, kiedy byłeś pod respiratorem?
– Tego nie, pamiętam okres już po wybudzeniu, po 11 listopada, kiedy ciągle byłem pod wpływem bardzo silnych leków na OIOM-ie. To też nie był łatwy okres. Leki, które brałem, sprawiały, że miałem różnego rodzaju halucynacje, czy złudzenia. W pewnym momencie te halucynacje przybierały już takie naprawdę straszne formy.
To takie stany lękowe?
– Tak, one też na pewno były. To było regularne, że bałem się, że któryś z doktorów chce mnie zabić. Dla mnie to było normalne, że ten a ten doktor jest na mnie wściekły i zaraz przyjdzie i mnie dobije. To wszystko było tak niedorzeczne. Dopiero pod koniec mojej fazy bycia na OIOM-ie, kiedy to powoli było odstawiane, ja wracałem do siebie, docierało do mnie, jak głupie to wszystko było, bezsensowne, wyssane z palca. To wszystko są ludzie, którzy robią wszystko, by mi pomóc. Tyle tygodni spędzili, by uratować moje życie i to niedorzeczne, żeby myśleć, że chcą mi zrobić krzywdę.
Jak ogólnie się czułeś w tym okresie, kiedy byłeś już świadomy, po respiratorze? Jak czułeś się fizycznie i emocjonalnie?
– Fizycznie prawie w ogóle się nie czułem. Miałem bardzo ograniczoną możliwość ruchu, byłem skrajnie wycieńczony. Miałem też duże problemy z przełykaniem. To była agonia. Leżałem sobie na łóżku i patrząc w sufit czekałem na jakieś bodźce, aż może wejdzie ktoś, da mi trochę wody, czy gdzieś jakieś leki. Od wizyty do wizyty. Zaczęło się to poprawiać po jakimś czasie, szczególnie jak lekarze zaczęli ze mną rozmawiać. Oni rozumieli, jak to działa, te leki, które ja dostaję i tak dalej. Przychodzili i rozmawiali ze mną, tłumaczyli mi pewne rzeczy, pytali o moje życie, o to, co robię na co dzień. Starali się mnie zakotwiczyć w ten sposób w rzeczywistości, żebym wrócił i się trzymał.
Czyli mieli też taką rolę psychoterapeutyczną?
– Tak, poszło to w tę stronę. Tak naprawdę rozmowy z doktorami były czasami najbardziej pocieszającymi momentami dnia, szczególnie kiedy miałem jakieś wyjątkowo mocne złudzenie, halucynację, jakiś epizod. Wiadomo, to jest OIOM, nie ma tam czasu na jakieś strasznie długie rozmowy, ale kiedy ktoś przystał na ten jeden moment, żeby ze mną porozmawiać, to była dla mnie gigantyczna pomoc, jeśli chodzi o taki powrót do rzeczywistości.
Ile masz lat i czy miałeś wcześniej jakieś choroby współistniejące?
– Mam 29 lat i nie miałem żadnych chorób współistniejących, dlatego jestem święcie przekonany, że właśnie brak szczepienia był kluczowy, jeśli chodzi o fakt, że tak, a nie inaczej przeszedłem tę chorobę. Jak wyjdę, to od razu się zaszczepię, w pierwszym możliwym terminie. Nie tylko sam się zaszczepię, ale każdą osobę, która jest mi bliska i wykręcała się z różnych powodów, ciągnę ze sobą i nie ma litości. Absolutnie będę teraz głosił konieczność szczepień wszędzie, gdzie tylko mogę.
Tak jak sam powiedziałeś, to jest druga szansa na życie, bo bardzo mało osób wychodzi spod respiratora. Statystyka pokazuje, że do 90% osób nie wychodzi. Myślałeś też o tym?
– Myślałem dużo. To jest dla mnie taki ciężar. Czuję, że szansa, którą dostałem, jest nie tylko unikalna, ale i gigantyczna, biorąc pod uwagę, jak dużo osób jest na samym OIOM-ie. Z tego, co mi wiadomo, z rozmowy z jedną panią doktor, praktycznie wszyscy na OIOM-ie są niezaszczepieni. Wydaje mi się jasne, że to nie przypadek, że osoby niezaszczepione tam trafiają.
Jaką miałeś refleksję i co byś chciał powiedzieć lekarzom?
– Wszyscy lekarze i lekarki, pielęgniarki i pielęgniarze, każdy, kto pracował czy przy mnie, czy przy innych, naprawdę zasługuje na najwyższy szacunek. Jestem tak wdzięczny całemu personelowi. Nie jestem w stanie tego wyrazić, jak bardzo dziękuję tym ludziom za to, że po prostu mam drugą szansę na życie, po tym horrorze, który przeszedłem. Będę mógł wstać, wyjść i żyć dalej, co jest dla mnie niesamowite i unikalne. Postaram się nie zmarnować tych darów, które dostałem.
Aktualnie Paweł Stachyra znajduje się na Klinicznym Oddziale Toksykologiczno-Kardiologicznym w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Lublinie. Lekarze nie podają terminu, kiedy będzie mógł opuścić szpital.
InYa / opr. LysA
Fot. archiwum