Rak szlachetny jeszcze w pierwszej połowie XX wieku był powszechnie występującym skorupiakiem w polskich rzekach. Stanowił kulinarny rarytas i cenną gałąź narodowej gospodarki. Jednak w ciągu kilkudziesięciu lat prawie całkowicie zniknął z polskiej fauny i dziś jest gatunkiem chronionym.
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Lublinie podjął się próby odbudowy jego populacji i w tym celu prowadzi pilotażowy projekt pn. „Wsiedlanie raka szlachetnego do rzek Lubelszczyzny i Podlasia”. Kilkaset osobników wpuszczono między innymi do Uherki i Włodawki.
W Rudce w powiecie chełmskim, gdzie wpuszczano raki szlachetne do Uherki, oprócz naszego reportażysty Dominika Gila byli m.in. Marek Theus z Kaszub, hodowca raków szlachetnych, Arkadiusz Iwaniuk, Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Lublinie, dr Marcin Kolejko, ekspert Wód Polskich w Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej w Lublinie.
– Pamiętam raki w jeziorze, rzece. Już niestety za mojego dzieciństwa nie było to takie pospolite, ale zdarzały się. Były przywożone, oglądane. Nikt nie myślał, że może to być gatunek ginący. Wydawało się, że rak jest tak oczywisty, naturalny i nic nie może mu zagrozić. A jednak świat niestety zmienia się w bardzo niepożądanym kierunku.
– W Bagażniku mam raka szlachetnego Astacus astacus, który przyjechał do nas z obrębu hodowlanego Jezioro Sominko, niedaleko Kościerzyny na Pomorzu. Do 14 dni może żyć bez wody, z tym że musi mieć bardzo mocno nawodnione środowisko.
– Jesteśmy w dolinie rzeki Uherka. Tę rzekę wytypowaliśmy w celu wsiedlenia raka szlachetnego. Przed podjęciem tej decyzji wykonaliśmy analizy hydromorfologiczne, biocenotyczne, w celu określenia, czy te warunki są korzystne, czy też nie. Kolejna sprawa to brak obcego gatunku raka amerykańskiego. Jeżeli on występuje, jest to gatunek konkurencyjny dla naszego rodzimego, szlachetnego. Poza tym jest nosicielem tzw. choroby dżumy raczej, która dla naszego raka jest śmiertelna. Raki pochodzą z hodowli zamkniętych i są reintegrowane do środowiska naturalnego. W tej pierwszej części mamy otwór gębowy, czujki. Widać wyraźnie, że te raki są w bardzo dobrej kondycji, mają wszystkie odnóża, 5 par. Są tak zwane kroczne i szczypce, którymi łapie pokarm. Rak szlachetny żyje 25 lat i udokumentowana waga największego raka w Polsce to 800 g. Taki duży, którego nieraz widujemy na filmach czy zdjęciach na talerzu. Kilkadziesiąt lat temu tak duże raki również były na polskich talerzach. Białko racze jest jednym z najzdrowszych, ma bardzo dobry skład i jest bardzo dobrze przyswajalne przez człowieka. Nie zawiera tłuszczy, które zapychają układ krwionośny. Niestety dzisiaj rak ten wypadł z powszechnej konsumpcji, ze względu, chociażby na jego ilość, która występuje w naturalnym środowisku. Generalnie jest też tak, że nikt tego raka dziś w dużej skali nie hoduje. Gdybyśmy chcieli je hodować i zarabiać, to kilogram raka konsumpcyjnego musiałby kosztować około 300 zł. Tutaj też bardziej ratowanie przyrody niż zarobek. Mój pradziadek ponad 100 lat temu robił biznes na rakach. Było ich bardzo dużo, były wręcz tony rocznie odławiane z poszczególnych jezior. One były wysyłane przez mojego pradziadka przez Bytów do restauracji berlińskich, tam przebiegała trasa kolejowa Berlin-Królewiec. Parę kilometrów od Bytowa mieszkał i korzystał z tych jezior.
POSŁUCHAJ: Dominik Gil „Powrót szlachetnego raka”
– W okresie międzywojennym byliśmy największym eksporterem raków w Europie. To był towar, jak dzisiaj pstrąg, czy karp, który kupujemy. Tak samo rak był traktowany konsumpcyjnie. W latach 60./70. ubiegłego wieku, w wyniku przede wszystkim intensyfikacji rolnictwa (pestycydy, nawozy) rak zaczął ustępować. To, co dostaje się do roślin, gleby, prędzej czy później dostaje się do cieków, zbiorników wód stojących. Jeszcze jeden czynnik, który przyczynił się do ustępowania raka to melioracja rzek, prostowanie koryt. To zmieniało warunki mikrosiedliskowe. Efekt jest taki, że pod koniec XX wieku w części wschodnio-południowej Polski jeszcze występował rak szlachetny, a w całej Polsce była praktycznie biała plama.
– To moja ziemia. Były kiedyś, ale to już bardzo dawno. Gdy łowiło się ryby, to nieraz się złapało raczka, ale to się go wypuszczało, bo u nas nikt takiego czegoś nie je. Ludzie nie są przyzwyczajeni do jedzenia czegoś takiego. Kiedyś się pojawiały. Jeszcze Uherka nie była regulowana, jej zakręty. 50 lat temu w Uherce kąpali się i nieraz jak się go wzięło, to uszczypnął.
– Obserwując nasze rzeki, możemy mówić o pewnym procesie ich naturalizacji. Nie wszystkie obszary są użytkowane rolniczo, część z nich jest porzucanych. To ma też czasami pozytywny wpływ również na biegi wód. Z drugiej strony odeszliśmy od polityki siłowej regulacji rzek. Wiemy, że wybetonowane koryto nie jest dobrym rozwiązaniem i nie daje nam bezpieczeństwa powodziowego, a wręcz przeciwnie. Przyroda też się za to odwzajemnia. Mamy pewne bogactwo świata ryb, ichtiofauny, ptaków żerujących nad rzekami. Widzimy, że rzeki są naszym bogactwem krajobrazowym. Niemniej świat się zmienia. Jedne zagrożenia ustępują, pojawiają się nowe. Zawsze jest też problem z pewną ekspansją zabudowy. Musimy budować drogi tak, żeby jednocześnie nie kolidowały z naturalnymi korytarzami ekologicznymi. Staramy się w sposób rozważny godzić rozwój gospodarczy, nasze życie z zachowaniem świata przyrody. To jest też jeden z elementów jakości naszego życia. Żebyśmy mieli nie tylko czyste powietrze i wodę, ale też bogate środowisko przyrodnicze.
– Doskonałe siedlisko dla raka to dno piaszczyste, miejscami trochę żwiru, kamieni. Rumosz drzewny to są dobre miejsca na kryjówki. Wysoki brzeg, lekko podmyty, gdzie mogą sobie kopać nory, które w przyszłości będą ich kryjówkami w ciągu dnia.
– Uwieńczeniem pracy związanej z przywracaniem naturalności i bogactwa przyrodniczego rzek, byłoby to, żeby rak szlachetny stał się naturalnym organizmem. Jeśli pójdziemy z dzieckiem na spacer nad rzekę, to gdzieś brodząc sobie w płytkiej wodzie, wygrzebiemy sobie raka. Można by pokazać go dziecku, powiedzieć, czym jest ten organizm, nauczyć je pewnej biologii i przyrody. To byłoby bardzo piękne doznanie. W zasadzie o to chodzi, żeby bycie z przyrodą i obok niej było dostępne dla każdego obywatela. Żeby nie trzeba było jechać do jakiegoś odległego parku narodowego, tylko żeby to środowisko, które jest przy nas, oferowało nam kontakt z żywą przyrodą. Ona jest z jednej strony niezwykle pouczająca, też doświadczenie pewnego piękna, harmonii. Jeśli przyjrzymy się rakowi, widzimy, że on jest piękny, trochę niesamowity. Inny niż ssaki, płazy – ma niezwykły pancerz, odnóża. Jest trochę straszny, niektórzy powiedzą, że nawet obrzydliwy. Troszkę kosmiczny: długie czułki, liczba tych odnóży – nietypowy. To jest właśnie to piękno, którego szukamy w przyrodzie. Inspirujące, odrywające nas od naszych problemów codzienności, pokazujące, że świat wokół może być inny, bogatszy. Warto patrzeć „w górę”, do tych rzeczy wyższych, piękniejszych, niż tylko zamartwiać się różnymi przyziemnymi sprawami.
– Przed wpuszczeniem, musimy je lekko zaadaptować. Ich układ oddechowy musimy zapełnić lekko wodą. Kilka razy będziemy je delikatnie zanurzać, żeby się powolutku adaptowały.
W ramach programu „Wsiedlanie raka szlachetnego do rzek Lubelszczyzny i Podlasia” kilkaset raków szlachetnych wpuszczono między innymi do Uherki i Włodawki.
DoG / opr. LysA
Fot. Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Lublinie / nadesłane / archiwum