W 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego rozmawiamy z twórcami niezależnych związków zawodowych w puławskich Azotach, którzy po 13 grudnia strajkowali i byli internowani. Większość straciła pracę z tak zwanym wilczym biletem.
Po 40 latach tamte wydarzenia wspominają: Jan Okoń, Czesław Różycki, Andrzej Załęcki, Zbigniew Zubowski i Krystyna Murat.
– To był sierpień 1980 roku, jak powstawała Solidarność na zakładach w Puławach. Zdzisław Kudyk przyszedł do mnie na zakład pomiarowy i zaproponował udział w komitecie, w którym udalibyśmy się do dyrektora studenckiego, przedstawiając swoje postulaty. Uzyskaliśmy zgodę, że możemy mieć swoją komórkę na terenie zakładów azotowych – mówi Zbigniew Zubowski.
– Bardzo szybko na zakładach, czy poszczególnych jednostkach, były organizowane te zalążki związku, natomiast wśród tak zwanej biurokracji było o wiele słabiej. To byli jednak ludzie, którzy kalkulowali swoją przyszłość – wspomina Krystyna Murat. – Tak, jak kolega powiedział, wszyscy się czegoś bali, każdy miał coś do stracenia, w każdym razie tak uważano. Kwestia kariery, mieszkania i innych rzeczy. Przełomowym momentem była konferencja założycielska, gdzie było ponad 200 czy 300 nawet osób na sali 16. To był w zasadzie taki historyczny, przełomowy moment, który zapoczątkował istnienie formalne związku – dopowiada.
POSŁUCHAJ: Magda Grydniewska „Chcieliśmy trochę wolności – Solidarność w puławskich Azotach”
– Ludzie jeździli już trochę za granicę, już wiedzieli trochę o świecie – jak to się mówiło – demokracji i tak dalej. Chcieliśmy po prostu trochę wolności – mówi Jan Okoń.
– Co to znaczy „Solidarność” w tamtym okresie? Organizowaliśmy na przykład dla Czerwonego Zagłębia ze Śląska kilka samochodów, wieźliśmy tam i jedzenie. Ta Solidarność była bezwarunkowa. Tam byli wszyscy ludzie, nikt nie patrzył, kto skąd przychodzi. Było widać to ciepło, tę potrzebę bycia razem ze sobą – odpowiada Andrzej Załęcki.
– Jeśli chodzi o te 16 miesięcy, czym się zajmowaliśmy, to ciekawe, bo myśmy się musieli nauczyć tego, co właściwie chcemy robić. Były pewne niesprawiedliwości. Trzeba było wydębić od rządu, dyrekcji te prawa, które należały się na podstawie istniejących przepisów, bo on w ogóle nie były respektowane. Były permanentne negocjacje. Nasze relacje z władzą były na dwóch poziomach: oficjalne, które były nominalnie poprawne, i nieoficjalne, które stanowiły wojnę podjazdową z tamtej strony – dodaje Krystyna Murat.
– W poniedziałek poszedłem do pracy. Powiadomiliśmy ludzi, żeby zeszli się na halę. Zapytaliśmy, co robimy. Zdecydowaliśmy, że będzie strajk – wspomina Jan Okoń.
– U nas ludzie też obawiali się konsekwencji, które po tym strajku będą – dopowiada Czesław Różycki.
– To był strajk okupacyjny, ale spędzaliśmy czas w zakładzie, nerwy ludziom puszczały i niektórzy po prostu wstydzili się powiedzieć, uciekali do domu. Dlatego, tak jak mówię, nas było już około 300. Przecież jak strajk się zaczął, to było nas około 5 tysięcy. W pierwszej chwili liczyliśmy, że uwolnią nam internowanych i odwołają stan wojenny. Jednak jak już poszło to siłą, to wtedy chcieliśmy już tylko zachować swój honor. Po prostu nie chcieliśmy stchórzyć – tłumaczy Jan Okoń.
CZYTAJ: Pracownicy Grupy Azoty Puławy uczcili pamięć ofiar stanu wojennego
– Ci, co zostali, to nie było tylko tych 300 osób. Tylko u nas było 300 osób, może więcej. Summa summarum tych strajkujący w ostatnim dniu było około tysiąca. Takim punktem końcowym oporu, ostatnim, gdzie było to wojsko, była właśnie sterownia amoniaku drugiego. ZOMO wpadło z pałami T-90, w kaskach. Myślałem, że to będzie koniec. Stanęli w dosyć wąskim korytarzu. Jak tylko zaczęliśmy wychodzić, to niemalże ocieraliśmy się o tych zomowców. Jestem pewny, że byli naćpani, bo zachowywali się, jak ostatnie bydło – mówi Czesław Różycki.
– W poniedziałek 21, jak przyszedłem do pracy, to tak samo, jak wcześniej, nas wszystkich zebrali i zwolnili. Wilcze bilety nam dali – wspomina Jan Okoń.
– W stanie wojennym bardzo rozwinęło się życie towarzyskie w tym środowisku. Dyskusje, imprezy, takie poczucie patriotyczne, ale nie tylko, bo w domach prywatnych każdy pretekst był dobry, żeby się spotkać i dyskutować – opowiada Krystyna Murat. – Była na przykład ta organizacja pomocy, z kolei na Azotach była zbiórka pieniędzy. Była zasada, że wszystkim zwolnionym należała się średnia zakładowa, czyli 4 tysiące złotych. To było na takiej zasadzie, że mamy 5 tysięcy ludzi na zakładzie i nie możemy pozwolić, żeby 80 osób czy ileś zwolnionych chodziło i żebrało, jak to mówią, pod kościołem. To byłby absolutnie skandal. Każdy dawał tyle, ile mógł. To naprawdę trwało, nie było żadnych problemów. Jeszcze Kościół się dorzucał z pomocą materialną. W zasadzie to utrzymało poczucie bezpieczeństwa – dodaje.
– Ja to zawsze mówię moim dzieciom, że gdybyśmy nie strajkowali, to one by dzisiaj czekały w kolejce po promesę dewizową do NRD. Takie były czasy. Dzięki temu te czasy się zmieniły. Możemy dyskutować na temat tego, co dzieje się w Polsce. Mnie się wiele rzeczy nie podoba, ale to już jest poza mną – wypowiada się Czesław Różycki.
CZYTAJ: Cześć i honor bohaterom stanu wojennego. Znicze w kształcie krzyża zapłonęły w Lublinie
– Chodzi o to, że związkiem się zasłaniano, a ludziom działa się gigantyczna krzywda. Jeśli chodzi o Lublin, nie widzę tam ani jednego zakładu przemysłowego, który utrzymał się przy życiu. Jednocześnie przychodzi jakieś tam święto – 31 sierpnia, wszyscy stawiają się przy orderach, wielcy bohaterowie, bo my tam rocznicę Solidarności obchodzimy. Jaką rocznicę? W sytuacji, kiedy wszyscy koledzy, tam po 2 osoby z rodziny wyrzucone z roboty, bo to i tamto zamknęli. Jak tak można? – mówi Krystyna Murat.
– Mam takie dziwne odczucie osobiste. Wtedy, kiedy żeśmy wyrośli z tamtego systemu reżimowego, komunistycznego, to było takie proste. Dziś jest trudniejsze. Mamy inny rodzaj społeczeństwa, a szykuje się nam jeszcze inny. Więc ja nie wiem, jaką rolę będą odgrywać związki zawodowe – zauważa Andrzej Załęcki.
Obecna Organizacja Międzyzakładowa NSZZ Solidarności przy Grupie Azoty Puławy S.A. wydała album pt. „Powstanie Solidarności i stan wojenny”. Publikacja jest dostępna w Internecie.
Wspomnienia, które zostały przytoczone, pochodzą z reportażu Magdy Grydniewskiej pt. „Chcieliśmy trochę wolności – Solidarność w puławskich Azotach”.
MaG / opr. WT
Zdjęcia z obchodów 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego na terenie Grupy Azoty Puławy, fot. Łukasz Grabczak