Sprzedawcy samochodów skarżą się na brak nowych aut, bo fabryki dostarczają je z opóźnieniami. Klienci udają się do komisów, gdzie niektóre auta używane osiągają ceny zbliżone do tych samych modeli, ale fabrycznie nowych.
Fabrycznie nowych samochodów na dilerskich placach jest jak na lekarstwo. Zasobność portfela klienta nie ma znaczenia, bo opóźnienia mają fabryki.
– Długi okres oczekiwania jest już normą u wszystkich dilerów, niezależnie od marki – mówi właściciel jednego z lubelskich salonów samochodowych, Jerzy Nazaruk. – Dostępność samochodów bardzo spadła. W zasadzie wszystkie dostawy są wydawane w ciągu tygodnia. Tak jak do tej pory mieliśmy ok. 200 samochodów na placu, w tej chwili jest ich ok. 30. Miesięcznie wydajemy 20-30 procent mniej niż przed pandemią. To nie jest jakiś wielki kryzys, który nas załamie, natomiast ceny wzrastają systematycznie, praktycznie co dostawa.
Wyższe ceny to m.in. pokłosie wyższych wynagrodzeń pracowników fabryk i coraz droższego transportu. Dyrektor Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar Wojciech Drzewiecki wylicza czynniki, które są odpowiedzialne za opóźnienia w dostawach i produkcji nowych samochodów: – Jednym z podstawowych czynników są mikroprocesory, a w zasadzie ich brak. Może nie tyle brak, co fakt, że producenci wypadli z kolejki i trudno w nią ponownie wejść. Mikroprocesory są produkowane, ale producenci mają do nich ograniczony dostęp. Zakłócenia w łańcuchu dostaw są bardzo duże. Bardzo często brakuje różnych komponentów, a więc nie tylko związanych z komputerami. Brakuje stali, aluminium. Niektóre komponenty nie są z tego powodu produkowane.
Czas oczekiwania na nowe samochody europejskich marek to przeważnie okres od 3 do 6 miesięcy. W przypadku koncernów azjatyckich trzeba czekać nawet do roku. Do tego dochodzą niskie rabaty wymuszone okrojonymi zamówieniami. Sytuacja na rynku przekłada się na rynek aut z drugiej ręki. Tych pewnych, z potwierdzoną historią, jest mało, a jak już są, to bardzo drogie – mówi pracownik jednego z komisów samochodowych w Lublinie: – Auta używane sprzedają się bardzo dobrze, ale brakuje dostępności tych pojazdów. Wynika to z tego, że klienci mający w miarę dobre samochody i nie mający możliwości kupienia czegoś nowego w krótkim czasie, użytkują ten samochód o rok, dwa dłużej, czy osobiście czy w leasingu. Jeżeli coś jest oferowane, to sprzedaje się w ciągu jednego, dwóch dni. Ceny aut używanych również utrzymują się na wysokim poziomie. Myślę, że po nowym roku niewiele się zmieni w tej branży.
Spotkani w lubelskich komisach klienci przyznają, że ceny aut używanych cały czas rosną: – Są bardzo wysokie, przybliżone do cen salonowych, a to się nie kalkuluje. Może po nowym roku coś się zmieni.
Jerzy Nazaruk uważa, że to system naczyń połączonych i trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie kiedy sytuacja wróci do przedpandemicznej normy: – Jest wiele niewiadomych. Myślę, że wielu klientów, którzy mają firmy, wstrzymuje się z zakupami. Podobnie wiem, że floty przedłużają okresy eksploatacji tych samochodów, które już jeżdżą, nie dobierają nowych, także ze względu na to, że nie wiedzą w którym kierunku pójdzie motoryzacja. Czy to będzie wynajem, leasing czy car sharing. Od 30 lat prowadzę sprzedaż samochodów i obserwuję, że jest tyle niepewnych składowych w motoryzacji, których nigdy nie było.
W pierwszej połowie tego roku Polacy kupili ponad 240 tysięcy nowych samochodów. Najczęściej wybieraną marką była Toyota.
Dziennikarze motoryzacyjni sugerują, że w wyniku niedoboru samochodów na rynkach pierwotnym i wtórnym wzrosła liczba kradzieży aut. W województwie lubelskim od początku roku skradziono łącznie 52 samochody. W skali kraju liczba aut skradzionych wzrosła w 2021 roku o 3%.
FiKar/ opr. DySzcz
Fot. Filip Karman