Przysmak wigilijnego stołu kosztuje w tym roku zdecydowanie więcej. Za kilogram karpia, który króluje podczas świątecznej kolacji trzeba zapłacić nawet trzy złote więcej niż w roku ubiegłym. Ryb na rynek trafia mniej między innymi ze względu na trudne warunki atmosferyczne w długim okresie hodowlanym. Do wzrostu cen pośrednio przyczyniają się też kormorany, siejąc spustoszenie w gospodarstwach rybackich.
– U nas karpi jest o około 25 procent mniej – mówi Anna Pyć z gospodarstwa rybackiego „Pustelnia” pod Opolem Lubelskim. – Mieliśmy maj, który był bardzo zimny. Karp jest rybą ciepłolubną. Dobrze się czuje i przyrasta, kiedy ma odpowiednie temperatury. To był zimny sezon. Trzeba podkreślić, że karpia nie hoduje się w jeden rok. Tę rybę hoduje się przez 3 lata. Te najmłodsze stadia są najbardziej wrażliwe na warunki temperaturowe i delikatne. Są też niesamowicie podatne na presję zwierząt rybożernych.
– 22 grudnia będę kupować karpia. Musi być karp, bo to podstawa wigilijnego stołu. U nas też będzie ta ryba. Musi tak być, bo taka jest tradycja. Tak było od dziecka. W karpiu liczy się przede wszystkim smak. Karp jest żółty, karmiony zbożem. To wspaniały smak – mówią okoliczni mieszkańcy.
– Bardzo zależy nam na tym, aby region opolski słyną z ryb słodkowodnych – zaznacza Agata Domżał, kierowniczka biura Lokalnej Grupy Działania „Owocowy Szlak”. – Karp czy pstrąg to naprawdę doskonałe ryby o świetnych właściwościach zdrowotnych. Jest to też produkt lokalny, który jest zdrowy, niemrożony i miejscowy. Zależy nam na tym, żeby spożycie ryb słodkowodnych wzrosło, żeby karp był nie tylko od święta, żeby gościł na polskich stołach częściej niż tylko w grudniu, w Wigilię.
– Jest to ryba bardzo wymagająca – podkreśla Anna Pyć. – Przede wszystkim dlatego, że jest hodowana w stu procentach w sposób naturalny. To są duże powierzchnie stawów, gdzie te ryby mają bardzo dużo przestrzeni. Żywią się praktycznie wyłącznie pokarmem naturalnym. Bazują na planktonie, który w sposób naturalny występuje w wodzie. Karp dokarmiany jest zbożami, ale to tylko dokarmianie. Jego cała hodowla, całe te trzy lata, zależą praktycznie w stu procentach od warunków klimatycznych, pogodowych, od temperatury.
– Jesteśmy w budynku, do którego ryby trafiają tuż przed świąteczną sprzedażą – mówi Sebastian Pyć. – To pomieszczenia, w których jesienią magazynowane są ryby odławiane ze stawów. Jest to punkt centralny, z którego tuż przed świętami ryby wyjeżdżają do sklepów, hurtowni, naszej przetwórni. Tutaj ryby są ważone, przeglądane, sortowane i finalnie wszystko trafia do tych końcowych odbiorców.
– Strategia, którą wdraża nasza Lokalna Grupa Działania ma dwa fundusze. Dysponujemy środkami Programu Operacyjnego „Rybactwo i Morze” – mówi Agata Domżał. – Dzięki temu możemy zadbać o promocję karpia, pstrąga i innych ryb, ale też naszych rybaków i gospodarstw rybackich. Udało nam się utworzyć Lubelsko-Podkarpacki Szlak Karpia, który łączy gospodarstwo rybackie z restauracjami. Dzięki temu w tych obiektach dostępne są dania i produkty z naszych ryb.
– Karp jest wspaniałą rybą, ma wiele walorów. Jest bliski środowisku naturalnemu. To produkt absolutnie slowfoodowy. Myślę, że na naszym rynku nie ma drugiego takiego produktu, który wymagałby 3 lat codziennej pracy i wysiłku – podkreśla Anna Pyć.
– Cykl produkcyjny w naszym gospodarstwie zaczyna się od samego początku, czyli od ikry – tych małych rybek, które się wykluwają. W pierwszym roku ryby, które odławiamy, nazywają się narybkiem. Trafiają do stawów na kolejny rok. Jesienią odławiamy ryby, które nazywają się kroczkiem. W trzecim roku już w dużych stawach, tam, gdzie hodujemy rybę towarową, handlową, nabierają masy ok. dwóch kilogramów. Wtedy są gotowe na święta.
Dodajmy, że karp na ziemiach polskich pojawił się w XII wieku za sprawą czeskich cystersów. Z kolei w powiecie opolskim stawy z tymi rybami funkcjonują od wieku XVII.
ŁuG / opr. WM
Fot. pixabay.com