Po sześciu latach od krwawej masakry w domu rodziny Grimaud jedyny ocalały, niejaki Pierre, wybudza się ze śpiączki i trafia pod opiekę psycholożki, która wcześniej zajmowała się sprawą jego siostry, oskarżonej o dokonanie tej strasznej zbrodni. Między pacjentem a lekarką rozpoczyna się psychologiczna próba sił, która rezonuje na życie nie tylko dwójki bohaterów, ale też szeregu postaci drugoplanowych. To zalążek fabuły komiksu Pacjent (wyd. Non Stop Comics), którego autorem jest Timothe Le Boucher. Ta dość prosta i przewidywalna historia rozgrywa się tutaj nie tylko w słowach, lecz przede wszystkim w gestach – po psychologicznych, naładowanych treścią rozmowach Le Boucher z przyjemnością ucieka w stronę plansz wyciszonych, spokojnych. Zatrzymuje w kadrach spojrzenia i ruchy dłonią, a emocje bohaterów wyraża mową ich ciał. Sprzyja temu precyzyjna, czysta kreska – konsekwentnie stosowana na przestrzeni całego albumu. Coś jednak w tym wszystkim nie gra. Próbując ukazać odpowiedź na pytanie kto zabił, autor posuwa się w swoich psychologicznych rozważaniach o jedną szarżę za daleko. Cytując jednego z bohaterów opowieści, można by powiedzieć, że „kiepsko operuje suspensem, przez co wszystko staje się trochę zbyt oczywiste. Może gdyby to lepiej zredagować…” (dodałbym do tego lepszą korektę). Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tymi słowami autor się zabezpiecza, ale całkiem prawdopodobnie jest też świadom tego, że trochę się zagalopował. W porównaniu do debiutanckiego tomu Le Bouchera – Dni, których nie znamy – Pacjent to zniżka formy. Choć przyznaję, że pewne sceny mogą pozostać w głowie na dłużej, a sam finał także może być tematem rozważań, to jednak zbyt dużo rzeczy po prostu tu nie działa. Gdyby ten komiks został zaadaptowany na film, nie spodziewałbym się raczej premiery kinowej. Trafiłby od razu na DVD. Lub VHS.
Tymczasem niemal równo rok po Domu Pokutnym dostajemy kolejny komiks z rysunkami niesamowitego Iana Bertrama. Tym razem jest to pięknie wydana cegiełka zatytułowana Ptaszyna (wyd. Centrala), zrealizowana do scenariusza pisarza i filmowca Darcy’ego van Poelgeesta. Tytułowa Ptaszyna to dziewczynka, ostatnia nadzieja rebelii w niekończącej się wojnie między amerykańskim imperium a słabnącym ruchem oporu. Młoda wybawicielka przemierza dystopijną Kanadę w towarzystwie legendarnego mocarza w walce o lepsze jutro. Po drodze czeka ją wiele przygód, które jakiś czas temu przeżywali bohaterowie Gwiezdnych Wojen oraz wielu innych podobnych produkcji. Miałką fabułę i pozbawione oryginalności postaci ratują rysunki. Bertram jest tu naprawdę niesamowity – jest jak Enki Bilal inkujący Rafaela Grampę lub jak Frank Quitely tuszujący Moebiusa. Nie bez znaczenia są klimatyczne i soczyste kolory w wykonaniu weterana Matta Hollingswortha. Tak rozsądnie i umiejętnie stawianych kresek świat komiksu nie widział chyba od czasów Mateusza Skutnika. Tym bardziej zadziwiający jest fakt, że tak niezwykłą oprawę graficzną zyskał scenariusz tak przerażająco wtórny. Widocznie jednak tak miało być, ponieważ równie efektowna co rysunki jest oprawa tego albumu, zaś tak samo położona jak scenariusz jest korekta Ptaszyny. Nie wiem jak to się stało, ale jakieś 90 procent zdań w tym komiksie nie kończy się kropką. Jeśli był to celowy zabieg polskiego edytora, to nie widzę w nim większego sensu, zwłaszcza, że zamieszczone w dodatkach oryginalne plansze posiadają kropki. Te istotne znaki interpunkcyjne znajdują się także na dostępnych w sieci planszach w języku angielskim. Nie tylko to nie zagrało jeśli chodzi o korektę, w związku z czym komiks czyta się topornie. Właściwie można skupić się wyłącznie na rysunkach, które są obłędne. Ian Bertram po raz kolejny dostarcza naprawdę porządnej komiksowej sztuki, dalekiej od plastikowych kresek tak zwanego głównego nurtu.
Fot. PrzeG