Jest prokuratorskie śledztwo w sprawie zatonięcia na Wiśle kutra należącego do janowieckiej spółki „Prom”. Śledczy sprawdzają, czy doszło do nieumyślnego sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu wodnym.
Chodzi o zdarzenie z grudnia 2021 roku, gdy kuter zatonął podczas holowania promu do portu w Puławach.
– Będziemy wyjaśniali przebieg zdarzenia, jego skutki oraz odpowiedzialność osób wykonujących i zlecających transport – mówi prokurator rejonowy w Puławach Grzegorz Kwit. – Dodatkowo prokurator będzie oceniał, czy nie doszło do zagrożenia środowiska naturalnego rzeki Wisły, roślinności, ryb, w związku z zatonięciem kutra, który niewątpliwie posiada zbiorniki z paliwem. Będziemy ustalali, czy nie doszło do wycieku tego paliwa do Wisły. Będą przesłuchiwani świadkowie: w szczególności osoby, które zlecały ten transport i osoby, które go wykonywały. Została zgromadzona dokumentacja, dotycząca praw właścicielskich, stanu technicznego jednostki.
– Tak naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego kuter zatonął – mówi prezes spółki „Prom”, Robert Zaborowski. – Pracownicy transportowali prom do portu w Puławach i w trakcie tego transportu prom osiadł na mieliźnie. Musieliśmy czekać na lepsze warunki pogodowe i na to, że woda osiągnie odpowiedni poziom. Nic się tam nie stało. Kuter został przymocowany do promu. Wezwaliśmy na pomoc strażaków z Janowca, tylko po to, aby odebrali pracowników z promu. Po jakimś czasie okazało się, że kuter zatonął.
– Życie pracowników nie było zagrożone. Przyszła odpowiednia woda i prom został odholowany do Puław – stwierdza Robert Zaborowski.
Pojawia się jednak pytanie, czy zostały zastosowane wszystkie procedury, które powinny być wdrożone w takich sytuacjach? – Niewątpliwie na właścicielach tego kutra ciążyły obowiązki, polegające na zgłoszeniu faktu odpowiednim organom, zajmującym się żeglugą rzeczną. Ze wstępnych informacji wynika, że nie zostało to zrobione. Miejsce zatonięcia powinno być w prawidłowe sposób oznakowany, żeby inni użytkownicy mieli świadomość, że może dojść do kolizji z obiektem, znajdującym się w korycie rzeki. I te wszystkie okoliczności będą badane przez prokuraturę – mówi prokurator Grzegorz Kwit.
– Wszelkie procedury zostały zachowane, łącznie z powiadomieniem odpowiednich służb o zdarzeniu – zapewnia Robert Zaborowski. – Nie mamy tu sobie nic do zarzucenia. Kuter jak najbardziej jest oznakowany bojką ostrzegawczą. Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek, kto ma uprawnienia do pływania po Wiśle, jej nie zauważył.
– Kuter został oznaczony od razu. Początkowo „stał” przy promie. Nie było możliwości go nie zauważyć, bowiem prom kursujący pomiędzy Kazimierzem Dolnym a Janowcem to jednostka dużych gabarytów. Prom był zabezpieczony. Tym bardziej, że w tym okresie na Wiśle nie odbywa się już żegluga – dodaje Robert Zaborowski.
Zdaniem wójta gminy Janowiec, Jana Gędka, nie należy w tej sprawie wyciągać pochopnych wniosków. – Gmina jest w 100% właścicielem „Promu”. Jako wójt gminy pełnię funkcje organu właścicielskiego. W takiej sytuacji uprawnienia takiego organu są całkiem inne niż zarządu. Za wszystkie sprawy operacyjne, logistyczne, pracownicze odpowiada zarząd spółki. Nie ja organizowałem akcję. Z relacji, które udało mi się zgromadzić, daleki byłbym jednak od formułowania wniosków, że zostały popełnione błędy. Na dzisiaj jest wiele niewiadomych. Uda się je wyjaśnić, dopiero gdy ten kuter zostanie wyciągnięty.
– Uważam, że w tej chwili nie można zarzucić pracownikom, że wpłynęli na mieliznę. Musieli bowiem odstawić prom przy niskich stanach wody. A Wisła jest rzeką nieuregulowaną, mielizny są bardzo duże, nurt jest bardzo zmienny – dodaje wójt.
– Pozostaje więc czekać na wyciągnięcie kutra. Wówczas być może poznamy przyczynę jego zatonięcia – mówi Robert Zaborowski. – Czekamy na odpowiednie warunki pogodowe i odpowiedni stan Wisły. Jak tylko woda opadnie, będziemy próbować go wyciągnąć.
Prezes zapewnia, że nie doszło też do żadnego wycieku paliwa. – Nawet inspektorzy w oficjalnej wiadomości potwierdzają, że doszło do zanieczyszczenia środowiska. Jeśli w zbiorniku było paliwo, było go niewiele – może z 10 litrów. Kuter miał tylko dopłynąć do Puław. Nie było więc sensu przetrzymywać kutra z pełnym zbiornikiem przez sezon zimowy.
– To dopiero początek śledztwa. Na razie za wcześnie na wnioski. Na tym etapie postępowania trudno mówić o odpowiedzialności jakichś osób za to zdarzenie – dodaje prokurator Grzegorz Kwit.
Kuter na razie znajduje się na wysokości Sadłowic i Parchatki. Jak zapewnia Urząd Żeglugi Śródlądowej, jest on poza szlakiem żeglownym i nie stanowi zagrożenia dla innych jednostek płynących po Wiśle.
ŁuG / opr. ToMa
Fot. archiwum