Po dwóch miesiącach śpiączki farmakologicznej, respiratoterapii, a także terapii ECMO pan Jarosław wrócił do zdrowia. Jednakże powikłania po COVID-19 były tak silne, że lekarze amputowali mu palce u stóp. Był niezaszczepiony.
– Zaczęło się od zwykłego przeziębienia – opowiada Jarosław Bujnowski. – Lekarz pierwszego kontaktu stwierdził, że to zapalenie oskrzeli. Leczyłem się na oskrzela. Potem było już coraz gorzej. W końcu, 26 sierpnia, żona wezwała karetkę. Zaczęła się moja przygoda ze szpitalami, trwa już ponad 4,5 miesiąca. Najprawdopodobniej od razu trafiłem na oddział covidowy, ale – szczerze mówiąc – pobytu w szpitalu przy Staszica w zasadzie w ogóle nie pamiętam. Pamiętam tylko wyjście z karetki i spisanie danych. Potem zostałem przeniesiony na ul. Herberta do Szpitala Kolejowego. Tam odzyskałem świadomość. Od tego momentu pamiętam chyba wszystko. Nie pamiętam tych dwóch miesięcy, kiedy byłem w śpiączce farmakologicznej. Potem podobno byłem wybudzony, ale nie dowiedziałem się dokładnie, czy to był tydzień, czy dwa. Byłem wtedy w zasadzie nieświadomy. Gadałem głupoty. Z wybudzenia pamiętam tylko słowa żony: „Jesteś, kochanie”. Dalej nie pamiętam nic. Przez te dwa miesiące byłem podłączony pod respirator, ECMO, sztuczną nerkę. 17 dni byłem pod ECMO, w wyniku czego powstało niedokrwienie kończyn u nóg, przez co wszystkie 10 palców u stóp zostały amputowane. Leżałem bez ruchu, zanikły mięśnie, zastały się wszystkie stawy. Od nowa uczę się chodzić.
– To jedno z powikłań krążenia pozaustrojowego, które wystąpiło u tego pacjenta w fazie ostrej niewydolności oddechowej w ciężkim przebiegu choroby COVID-19 – mówi dr hab. n. med. Tomasz Saran z Kliniki Rehabilitacji Instytutu Medycyny Wsi. – W naszej klinice jest to pierwszy przypadek, gdzie mamy do czynienia ze zmianami o charakterze martwiczym i koniecznością amputacji. Niemniej to powikłanie nie jest czymś nietypowym w przypadku terapii ECMO i pobytu na oddziałach intensywnej terapii.
– Rany po amputacji długo się goją, odczuwam bóle przy pionizacji – mówi Jarosław Bujnowski. – Ale to i tak jest nic. Już 15 sekund stałem przy balkoniku. To dla mnie bardzo dużo, bo cały czas leżałem, cały czas byłem na plecach. Mięśnie zanikły do takiego stopnia, że nie jestem nawet w stanie przewrócić się na bok. Nie jestem w stanie samodzielnie stać. Ogólnie jest nieciekawie.
– Rehabilitacja ta ma na celu mobilizację pana Jarosława do odzyskania możliwości funkcjonowania w czynnościach dnia codziennego – zaznacza Paweł Paździor, fizjoterapeuta na Oddziale Rehabilitacji Neurologicznej Instytutu Medycyny Wsi. – Nasz główny cel jest taki, aby pan Jarosław mógł sam siadać, wstawać i obsłużyć się w czynnościach takich jak jedzenie, toaleta czy chodzenie. Pan Jarosław stał już przy balkoniku przez 15 sekund. Nie traktujemy tego jako wynik, to informacja dla fizjoterapeutów na temat tego, jak ciało pana Jarosława się adaptuje. Traktując rehabilitację jako proces, te 15 sekund w tym momencie raczej nas satysfakcjonuje.
– Pracuję z psychologiem, jest to w pewnym sensie obowiązek – mówi Jarosław Bujnowski. – Czy jest to potrzebne? Pewnie tak. Wcześniej człowiek zgrywał twardego, że psycholog nie jest potrzebny. Ale pomaga. Żona bardzo mnie wspiera. W takich chwilach człowiek docenia bliskość drugiej osoby.
– Towarzyszący lęk, niepewność dotycząca rokowań i kondycji po zakończonym leczeniu powoduje u tych pacjentów obniżenie nastroju, z różnym natężeniem – wyjaśnia Natalia Torebko, psycholog Instytutu Medycyny Wsi w Lublinie. – Czasami niezbędne jest wsparcie lekarza psychiatry w opiece nad takim pacjentem. Częstotliwość spotkań jest bardzo indywidualna, zależy od zapotrzebowania, od kondycji fizycznej. Są pacjenci, którzy bardzo szybko się męczą. Spotkania wtedy zazwyczaj są krótsze i częstsze, nawet kilka razy w ciągu dnia. Są pacjenci, którzy mają terapię tylko raz dziennie. Są też pacjenci, którzy nie wymagają większego nakładu, jeżeli chodzi o pracę terapeutyczną. Jest to kwestia bardzo indywidualna.
– Najprawdopodobniej COVID już raz przeszedłem, tylko bezobjawowo. Spotykałem wiele ludzi, którzy mieli do czynienia z tą chorobą. Wszyscy przechodzili ją w łagodny sposób albo bezobjawowo. Nie sądziłem, że ta choroba może mnie tak „sponiewierać” – mówi Jarosław Bujnowski. – Myślę, że nie wrócę już do 100-procentowej sprawności sprzed choroby. Ale może będę jeszcze w stanie wykonywać swój zawód. Na razie postrzegam świat tak samo. Zobaczymy, co będzie, jak wyjdę, jak będę się zachowywał. Myślę, że niewiele się zmieni. Dalej będę kochał żonę, pracował. Fakt, że te pół roku będę chciał po prostu zapomnieć.
Aktualnie pacjent znajduje się w Klinice Rehabilitacji Instytutu Medycyny Wsi w Lublinie.
InYa / opr. WM
Fot. archiwum