Najnowsze dzieło Johna Mellencampa zaskakuje przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze to bardzo melancholijna płyta z czasami niemal jazzowymi balladami z towarzyszeniem fortepianu, a i gitara Johna wydaje tym razem bardziej ponure dźwięki. Po drugie w trzech utworach pojawia się na krążku sam „boss” czyli Bruce Springsteen. I jest to pierwsze spotkanie w studiu dwóch ikon amerykańskiej muzyki w czasie ich pięćdziesięcioletniej działalności ! Myślę, że już to powinno wystarczyć, by każdy szanujący się fan amerykańskiego grania sięgnął po ten album. A jeśli to za mało, to radzę go posłuchać. Naprawdę warto!
AM