Do punktu recepcyjnego w Lubyczy Królewskiej przybywają kolejni uchodźcy z Ukrainy. Punkt działa od wczoraj (24.02). Ukraińskie rodziny mają zapewnione tutaj wyżywienie, możliwość odpoczynku, pomoc medyczną i wszelkie informacje.
Najwięcej jest rodzin z małymi dziećmi, które zdecydowały się na ucieczkę z kraju ogarniętego wojną: – Uciekam przed wojną, bombarduje nas Federacja Rosyjska, nie mogę mówić .
– Jesteśmy z południa, na zachodzie Ukrainy nie jest tak tragicznie. To koszmar. W Kijowie, Odessie, Mikołajewie, Łucku jest koszmar. Rujnują wszystkie miasta, zabijają ludzi. Na granicy normalnie nas przepuścili. Bardzo dziękuję Polsce za to, że otworzyła granice, że ludzie mogą wyjechać. Zostawili rodziny, domy, a tam ciągle wyją syreny. Ukraina jest niezależnym krajem, tak jak Polska. Dlaczego Rosja wtargnęła do nas i narzuca nam swoje rządy? My nie chcemy Rosji. Jesteśmy Ukraińcami. Kochamy Ukrainę i chcemy żyć na Ukrainie. Chcemy zostać w swoim kraju – podkreśla pani Ilona.
– Przyjechałam z rodziną, dlatego że w naszym państwie rozpoczęła się wojna. Rodzice z bliskimi zostali na Ukrainie, ponieważ nie mieli jak przyjechać. Zostały także osoby starsze: babcie, dziadkowie. Oni także nie mają możliwości wyjechać. W autobusach i na granicy było bardzo dużo ludzi. Kto szybciej wsiadł, ten wyjechał, a reszta została. Rodzice i bliscy mieszkają w miejscowości Brody. Tam znajdują się wojska lądowe, a także lotnisko wojskowe. Od samego początku zaczęły się obstrzały. Były tuż obok nas, może dwa domy dalej. Musieliśmy uciekać, dlatego jesteśmy tutaj – opowiada Zoriana ze Lwowa.
ZOBACZ ZDJĘCIA: Ukraińscy uchodźcy w punkcie recepcyjnym w Lubyczy Królewskiej
– Przyjechaliśmy z Odessy. Była 5 nad ranem, spałam, a potem usłyszałam hałas, tak jakby coś wybuchło dwa razy. Mój mąż akurat nie spał i szybko do mnie podszedł. Ponieważ mieszkamy na 25. piętrze, wszystko bardzo dobrze widzieliśmy. Potem za kilka minut nad naszym domem przeleciało coś, co było podobne do pocisku rakietowego. Może za 5 sekund spadł naprzeciw naszego domu. Zobaczyliśmy ogień i dym. Następnie zadzwoniłam do swojej rodziny. Powiedzieli, by natychmiast zbierać rzeczy i jechać w stronę Lwowa – mówi Julia.
– O inwazji Rosji dowiedzieliśmy się, będąc z dzieckiem w szpitalu. Trafiliśmy tam dzień wcześniej. Byliśmy w szoku, nie wiedzieliśmy co robić. Musieliśmy zabrać chorą córkę ze szpitala. Tak robili wszyscy rodzice. Wczoraj ogłoszono pełną mobilizację wszystkich mężczyzn, na granicy wpuszczają już tylko kobiety i dzieci. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że są dla nas otwarte granice i możemy wyjechać. Na początku pojawiła się informacja, że granice są zamknięte i nikt nie chce nas widzieć. Pojawił się bardzo duży strach i nie wiedzieliśmy, co robić z dziećmi. Na granicy są tak duże kolejki, że ludzie będą czekać chyba tygodniami – mówi Lilia ze Lwowa.
– Osobom starszym ciężko opuścić swój dom. Do ostatniej chwili wierzą, że wszystko będzie dobrze, ale nie widzieli tego, co my na własne oczy. Jak zobaczy się coś takiego, to czuje się duży strach. A kiedy jeszcze ma się małe dziecko, to w zasadzie nie ma wyjścia. Bardzo cieszymy się, że obok jest takie państwo, które daje wsparcie i przyjmuje. Bardzo za to dziękujemy – podkreśla Zoriana.
Na terenie województwa lubelskiego powstały cztery takie ośrodki. Mieszczą się one w pobliżu polsko-ukraińskich przejść granicznych. Są to: Dorohusk, Dołhobyczów, Lubycza Królewska i Horodło.
AP / opr. WM
Fot. AP