Trwa dramatyczna ucieczka obywateli Ukrainy przed wojną. Na przejściu w Dorohusku co chwile otwiera się szlaban i wjeżdża samochód. Za kierownicą najczęściej kobieta, w aucie czworo, pięcioro dzieci. Zdarza się, że jednym samochodem do Polski wjeżdżają dwie rodziny. Nie mogli zabrać wiele, czasami cały majątek spakowano do bagażnika, czasami są to dwa plecaki i torba.
W okolicy Dorohuska na parkingach lub przy drodze – wielu Ukraińców mieszkających w Polsce – czeka na swoje rodziny, które przekraczają granicę. Część uchodźców trafia do pobliskiego punktu recepcyjnego. Tu otrzymują pierwszą pomoc – mówi zastępca kierownik ośrodka Renata Lalik.
– Wspieramy, pomagamy, dbamy o to, żeby nie czuli się zganiani. Kobiety płaczą, boją się o swoje rodziny, o dzieci. Uciekają, bo nie wiadomo, co ich czeka – mówi pani Ludmiła.
– Zabieram właśnie siostrę żony i dwoje dzieci. Przyjechali z Łucka. Na granicy są kolejki. Nie wiem, kiedy przejdą i jak będzie to wyglądało – mówi jeden z mężczyzn przebywających przy granicy.
CZYTAJ: Sytuacja na przejściu granicznym w Hrebennem
– Niektóre kobiety jechały ze swoimi mężami, ich zawracano. Był przypadek, że jechał cały bus, kierowcę zawrócili, a reszta kobiet nie wiedziała, co ma robić. Jedna kobieta przyjechała z dwójką dzieci. Mąż jest wojskowym. Jest obecnie na granicy z Ukraina – Białoruś. Płakała od wczorajszego wieczora – opowiada pani Ludmiła.
– Myślimy, żeby jechać do domu na Ukrainę i walczyć. Tam mam matkę i ojca. Tam jest mój dom. Dzieci są tutaj, są bezpieczne – mówi jeden z Ukraińców.
Na trasie z Dorohuska do Chełma i Lublina – spory ruch, od granicy jadą dziesiątki samochodów z ukraińskim tablicami.
W Lubelskiem na terenach przygranicznych utworzono cztery punkty recepcyjne – w Dorohusku, Zosinie, Dołhobyczowie i Hrebennem.
TSpi / opr. WM
Fot. Tomasz Spicyn