W stadninie w Janowie Podlaskim do 2018 roku znakowano konie poprzez palenie rasowe, czyli za pomocą wypalanego piętna. Takich praktyk zakazywała znowelizowana Ustawa o ochronie zwierząt, która weszła w życie w 2007 roku, uznając je za znęcanie się nad zwierzętami.
Obecnie sprawę wyjaśnia Prokuratura Regionalna w Lublinie w ramach prowadzonego śledztwa w sprawie niegospodarności w stadninie.
Prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim, Lucjan Cichosz, nie zna powodów, dla których takie zakazane praktyki były stosowane przez lata przy znakowaniu janowskich koni. – Jestem w Janowie od 11 września ubiegłego roku. Nie znam tematu wypalania koni. Ta metoda służyła niegdyś wyłącznie do trwałego znakowania zwierząt hodowlanych. Trzeba oznakować na stałe zwierzę, które pochodzi z takiego czy innego gospodarstwa. Jestem przekonany, że wszędzie były wypalane numery, nie tylko w Janowie – mówi Lucjan Cichosz.
Obecnie w janowskiej stadninie konie są znakowane przez czipowanie. Dlaczego metoda palenia rasowego została zabroniona?
– Takie sytuacje są, krótko mówiąc, stresujące. Krótkotrwałe, ale jednak stresujące – tłumaczy prof. Izabela Wilk z Katedry Hodowli i Użytkowania Koni na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. – W momencie, kiedy pojawiły się inne opcje identyfikacji, chociażby wprowadzanie czipów, stosowanie palenia stało się zbędne. To wprowadzanie dodatkowego elementu stresogennego w przypadku tych zwierzaków. Myślę, że to główna przyczyna. Mamy po prostu inne metody znakowania koni.
Metodę wypalania znaków krytykuje Cezary Wyszyński z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva. – Powoduje to ogromny ból, jest to metoda zakazana. Kompletnie nie przemawiają do nas tłumaczenia, że tak się robiło od zawsze. Okazuje się, że w Polsce było to stosowane całkiem niedawno. Bardzo cieszymy się, że prokuratura zajęła się tą sprawą. Mam nadzieję, że zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec osób, które podejmowały decyzje o tym wypalaniu – mówi Cezary Wyszyński.
Jak przebiegało znakowanie koni przez wypalanie?
– Żegadło z numerem albo jakimś symbolem czy logo właściciela nagrzewa się w ogniu do czerwoności i przykłada się szybkim ruchem do skóry konia – opisuje zajmująca się naukowo hodowlą koni arabskich, była doradczyni hodowlana w stadninie koni w Janowie Podlaskim, prof. Krystyna Chmiel.
Prof. Chmiel nie ma negatywnego stosunku do metody palenia rasowego. – Jeszcze w latach powojennych i w czasie wojny, jak były bombardowania, stada koni się rozbiegały. Potem je wyłapywano. Odnajdywano je po kilku latach. Tylko dzięki piętnom można było ustalić ich tożsamość. Uważam, że ta metoda nie jest zła, ponieważ jest łatwa do odczytania. Żeby zidentyfikować konia na podstawie czipa, trzeba mieć czytnik. Nie każdy go ma. Poza tym czip wędruje pod skórą, czasem koń może go nawet zgubić. To nie jest takie szybkie i proste. Natomiast numer czy logo na skórze może odczytać każdy. Kiedyś, w latach 90., trzymałam klacz przy takim zabiegu, widziałam, jak to się odbywało. To było tak szybko, że nawet nie pisnęła. Czipa wszczepia się w więzadło karkowe, więc to też nie jest łagodne i bezbolesne. On tkwi pod skórą czy nawet w mięśniach. Jak przykłada się do skóry czytnik, to wyświetla się na nim numer. Jeżeli właściciel ma czytnik, to może odczytać – mówi prof. Chmiel.
Dodajmy, że w 2009 roku Komisja Europejska wprowadziła obowiązek elektronicznej identyfikacji koni, czyli czipowania.
Sprawę wyjaśnia Prokuratura Regionalna w Lublinie. Jak dotąd, nikomu nie postawiono zarzutów.
MaT / opr. WM
Fot. archiwum