Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta doczekała się wersji komiksowej. „Zdarza się” – mógłby powiedzieć główny bohater tej adaptacji, Billy Pilgrim, który przeżył bombardowanie Drezna, prowadził salon optyczny i został porwany przez kosmitów.
Antywojenny manifest Vonneguta składa się ze scen, które wydarzyły się mniej więcej naprawdę. Książka kosztowała go mnóstwo czasu, pieniędzy i nerwów. Niby nic prostszego – po powrocie z wojny powinien po prostu siąść i spisać to, co zobaczył. Niestety, jak wspominał we wstępie do jednego z wydań, nie mógł znaleźć w sobie odpowiednich słów – i nawet kiedy był już starym prykiem, wciąż nie wiedział jak to robić. Słowa zawsze są problemem, kiedy pisze się książkę antywojenną, ponieważ równie dobrze można pisać książkę przeciwko lodowcom. „Wojny będą zawsze i z równym powodzeniem można powstrzymać lodowce” – jak mówi jedno ze znajdujących się w książce porównań. Słowa mają do siebie to, że nie do wszystkich docierają, dlatego ważne jest ciągłe przypominanie o bezsensie wojny i cierpieniu, jakie ze sobą niesie.
I teraz słowa Kurta Vonneguta zostały wsparte przez obrazy.
Adaptacje komiksowe nie zawsze się udają. Zwykle przegrywają z oryginałem – z różnych powodów: albo z takiego, że podczas transferu na inne medium utraciły swojego ducha, albo że zostały potraktowane zbyt skrótowo, albo że nie były zbieżne z wyobrażeniami czytelnika. Adaptacja autorstwa Ryana Northa i Alberta Monteysa to bardzo wierne przełożenie prozy Vonneguta, a przy okazji dzieło, które poprzez nową formę zapewnia książce amerykańskiego pisarza istotną wartość dodaną. Sporo w tym albumie scen, które w pomysłowy sposób zamieniają ekscytujące pisarstwo Vonneguta na obrazki, jak chociażby zrealizowany w formie storyboardu film wojenny, oglądany przez bohatera od tyłu, czy scena z trzema muszkieterami z początku albumu. Autorzy wiedzą co robią i w świecie Vonneguta poruszają się płynnie. Ich wtręty są niewielkie i utrzymane w duchu oryginału.
Warto wspomnieć, że przekładu komiksu na język polski dokonał Jacek Żuławnik, ale w dużych ilościach obecne są tutaj fragmenty powieści przetłumaczone przez Lecha Jęczmyka pochodzące z edycji książki z roku 2018. Dodam, że lekko różnią się one od wydania z roku 2003. Słynna książka Vonneguta o Dreźnie jest cienka i rozwichrzona – główny bohater wypada z czasu, trafia na planetę Tralfamadorię, dla której obywateli wszystkie chwile czasu istnieją jednocześnie, i skacze między datami. Vonnegut wspominał, że ta konstrukcja ma związek z tym, że ciężko jest powiedzieć coś mądrego na temat masakry. Ale jednak tych mądrych słów jest w tej książce sporo, choć czasem są ukryte w naładowanych nonsensem scenkach.
Kurt Vonnegut zapowiedział swoim synom, że pod żadnym pozorem nie wolno im brać udziału w rzeziach ani cieszyć się na wieść o masakrze wrogów. Powiedział im również, żeby nie pracowali w firmach produkujących narzędzia mordu i żeby wyrażali pogardę dla ludzi, którzy myślą, że takie narzędzia są nam potrzebne. Swój antywojenny manifest Vonnegut ubrał w przedziwną formę.
Ktoś napisał, że to „śmieszna książka, która nie pozwala nam na uśmiech. Smutna książka bez łez”. Podpisuję się pod tym. Jednocześnie wielu ludzi podkreśla, że Rzeźnia numer pięć to dzieło wybitne. Pod tym też się podpisuję. A jako człowiek raczej sceptycznie nastawiony do adaptacji, muszę dodać, że komiksowa wersja tego dzieła jest jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą adaptacją, z jaką się spotkałem. Ryan North i Albert Monteys wykonali naprawdę znakomitą robotę i pozostając wierni oryginałowi dal powieści Vonneguta nowe życie.
Odyseję Billy’ego Pilgrima należy przypominać współczesnej publiczności w różnych formach, bo jak widać wojna dla niektórych szaleńców wciąż jest czymś pociągającym. Polecając komiksową adaptację, polecam także oryginał, bo to po prostu znakomita literatura, pisana specyficznym słodko-gorzkim i smutno-śmiesznym językiem zmarłego w 2007 roku mistrza pióra.