W ciągu ostatnich dni zmniejszyła się liczba uchodźców przekraczających przejścia graniczne w województwie lubelskim. Minionej doby przez Zosin przeszło 4 tysiące uciekających przed wojną ludzi.
– Każdy z nich przynosi swoją dramatyczną historię, każdemu staramy się pomóc, nawet nie znając języka – mówi redemptorysta ojciec Maciej Ziębiec. – Oni akurat jadą do Niemiec. Poszukują noclegu w środku Polski, gdzieś w połowie drogi. Nie są w stanie przejechać całej tej drogi razem, dlatego „odpaliłem” kilka telefonów do moich przyjaciół, moich współbraci i prawdopodobnie będą mieli nocleg. To szybka akcja: raz, dwa, trzy – szukamy możliwości pomocy. Nie znam ani ukraińskiego, ani rosyjskiego. Posługuję się translatorem i językiem spontaniczno-migowym. Na początku byli ludzie, którzy mają transport, znajomych, rodziny, mają kogoś w Polsce. Teraz coraz częściej spotykamy osoby, które przychodzą z jedną walizką. Idą w ciemno. Mówią: „Nie mamy nic. Nie wiemy, co się dzieje. Zostawiliśmy wszystko. Pomóżcie nam”.
– Mieszkałam przy budynku, który wczoraj eksplodował. W Ukrainie został mój mąż. Mamy trójkę dzieci – opowiada jedna z uchodźczyń, której wypowiedź tłumaczy wolontariusz urzędu miasta Łuck Rusłan Tylipski.
– Bywało, że rotacja dobowa wynosiła 3-4 tys. Teraz oceniam ją na 2,5-3 tys. Do ośrodków jadą ludzie, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Jest ich dużo – mówi Marek Watras, dyrektor Hrubieszowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, od 25 lutego kierownik ośrodka recepcyjnego. – Bywa, że jedzie 10-15 autokarów, a bywa, że 3. Nie ma tu stałej cyfry. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Był autokar z Danii, dużo z Hiszpanii czy Niemiec. Jeśli propozycja od tych, którzy tu przyjeżdżają, przekonuje uchodźców, to jadą razem.
– Na portalach taksówkowych podaliśmy informację, że zbieramy się i chcemy pomóc. Dzisiaj zabieramy kolejnych 40 osób. Razem będzie blisko 100 – mówi taksówkarz z Warszawy, Paweł Saturski. – Nigdy nie jedziemy w ciemno. Jeżeli wiemy, że tu w Hrubieszowie 8 osób nie ma docelowego miejsca, wtedy dzwonimy do koordynatorów w Warszawie. Orientujemy się, jak wygląda sprawa z bazą noclegową. Jeżeli mamy 8 miejsc, wtedy zabieramy tych ludzi. Nikogo nie zostawiamy pod gołym niebem. Ci ludzie są zdruzgotani, zostawili tam wszystko, co mają. Podróżują z dzieckiem na ręku, z reklamówką. Serce każe nam robić to, co robimy.
– Jechaliśmy pociągiem. Nie było nawet miejsca, żeby przejść. Wszyscy siedzieliśmy na swoich rzeczach. Zmienialiśmy się. Raz siedziała jedna osoba, raz inna – opowiada jedna z uchodźczyń, której wypowiedź tłumaczy Rusłan Tylipski. – Cały czas są bombardowania. Bardzo żal ludzi, którzy zginęli. My się trzymamy. Dziękujemy za pomoc. Sława Ukrainie!
– Poznajemy ciężkie historie – przyznaje ojciec Maciej Ziębiec. – Ksiądz, który jeździ cały czas tam i z powrotem, przyszedł tu do namiotu i rozpłakał się jak dziecko. Słuchamy historii osób, które przychodzą do nas, pokazują nam filmiki, na przykład jak odłamki bomby urwały tacie nogę. To horror, co tam się dzieje. Prowadzę dosyć trudne rozmowy, ludzie pytają mnie o sens. Gdzie jest Pan Bóg w tym momencie? Jaki jest sens tego wszystkiego? Po co to całe cierpienie? Prowadzę mnóstwo takich rozmów. Często mówię, że nie wiem, ale wierzę mocno, że Pan Bóg – mimo tego cierpienia – wyprowadzi dobry sens.
Na przejściu w Zosinie było w ciągu dnia spokojnie. Polscy wolontariusze sprawnie organizowali transporty uchodźców w głąb kraju. Podobnie było w punkcie recepcyjnym w Hrubieszowie.
TSpi / opr. WM
Fot. Iwona Burdzanowska