Zauważalnie mniejszy ruch na granicy polsko-ukraińskiej, a także w punktach recepcyjnych. Minionej doby przejście granicznej w Dorohusku przekroczyło około 11 tyś. osób, a w punkcie recepcyjnym liczba osób zmniejszyła się z kilkuset do kilkudziesięciu dziennie.
– Na razie jest spokojnie – mówi wójt gminy Dorohusk Wojciech Sawa. – Ostanie 2,5 doby były bardzo spokojne, w porównaniu z pierwszym tygodniem, gdzie była znaczna liczba uchodźców. Sytuacja jest dynamiczna, zobaczymy, jak będzie się to rozwijało. Jeżeli – przykładowo – przez punkt recepcyjny na dobę się przewijało 1-1,5 tys. osób, to w ciągu ostatnich 2 dób zarejestrowana liczba osób to około 100. Jeżeli chodzi o liczbę osób, które przewinęły się przez punkty recepcyjne, to jest to 200-300 osób. Zobaczymy, jak będzie się to rozwijało. Myślę, że wpływ na zwiększoną liczbę uchodźców będzie miał atak bombowy w okolicach Lwowa, blisko polskiej granicy. Możemy spodziewać się, że liczba uchodźców się zwiększy.
– Nie da się tam być. Bez końca słychać syreny – opowiada Nadia z Żytomierza. – Na początku ludzie uciekali za miasta, a teraz już i tam są bombardowania. Najgorsze, że oni strzelają w cywilów. Nie rozumiem, jak można zrzucać bomby na szkoły, przedszkola czy szpitale położnicze. Nasi bliscy walczą o kraj, a my możemy tylko się za nich modlić.
– Jeśli chodzi o tendencję, to też się troszkę zmieniło, ponieważ przybywający uchodźcy coraz rzadziej mają miejsce, do którego chcą się udać – zauważa zastępca kierownica punktu recepcyjnego w Dorohusku, Renata Lalik. – Korzystają z miejsc kwaterunkowych organizowanych przez państwo. Ale są też osoby, które tu na miejscu szukają kontaktu do znajomych. Przez ostatnie 3 doby było na spokojnie, bo we Lwowie też organizują miejsca, gdzie ludzie mogą się schronić. Boją się, bo korytarze humanitarne nie są dla nich bezpieczne.
– Jesteśmy w drodze trzeci dzień. Nie zamierzaliśmy nigdzie jechać – opowiada Walentyna z Dniepropetrowska. – 14 dni mówiłam, że nie porzucę swojego domu, ale niestety musieliśmy. Miasta, które są od nas oddalone o 80 km, są już zniszczone. Zaczęłam bardzo martwić się o dzieci. Jedziemy do Niemiec. Tam mieszka syn siostry. Nie chcemy nigdzie jechać, ale musimy.
– Sytuacja jest bardzo zmienna – przyznaje ratownik medyczny i prezes Stowarzyszenia Ratownictwa Polskiego, Michał Adamczyk. – Przez ostatnie 2 doby jest dużo spokojniej niż wcześniej. Ludzi jest zdecydowanie mniej. Jednak nie mamy oficjalnej odpowiedzi, dlaczego tak się wydarzyło – czy to powód przestoju na granicy ukraińskiej, czy tego, że ludzie jeżdżą pociągami dalej w Polskę i w świat. Osoby zgłaszają się głównie z tym, z czym zgłaszały się na początku. To gorączki czy odwonienie. W ciągu ostatnich 2-3 dni nie spotkaliśmy się z żadnymi odmrożeniami czy skrajnymi wyziębieniami. Myślę, że organizacja transportu poszła do przodu. Może dlatego jest troszeczkę spokojniej.
– Jesteśmy z Chile, ale Szwecja powitała nas z otwartymi ramionami, kiedy w Chile mieliśmy problemy. Byłam małą dziewczynką, kiedy przeniosłam się do Szwecji z rodzicami. Teraz to nasza kolej, żeby pomóc ludziom w potrzebie – mówi jedna z pomagających. – Pamiętam moment, kiedy byłam dzieckiem. To było straszne. Co prawda, to nie była wojna, ale ludzie byli mordowani za poglądy polityczne. Teraz chcemy pomagać tutaj. Nasza podróż do granicy z Ukrainą trwała jeden dzień, a zamierzamy tu być ok. 3 dni.
– Straciliśmy swój dom, więc przyjechaliśmy szukać tu ochrony, dachu nad głową – mówi Wiktoria z obwodu kijowskiego. – Jeszcze w pierwszych dniach wojny cały czas spodziewaliśmy się, że wrócimy. Ale zrozumieliśmy, że nie ma gdzie wracać. W naszym mieście cała infrastruktura została zniszczona. Nie ma światła, wody, gazu. Czekaliśmy do ostatniego dnia. Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Cały czas mamy nadzieję, że wrócimy do Ukrainy, a tutaj jesteśmy tylko na chwilę.
Ostatniej doby polsko-ukraińską granicę w województwie lubelskim przekroczyło ponad 35 tys. osób.
Jak podała Straż Graniczna, od początku rosyjskiej inwazji z Ukrainy do Polski przybyło 1 milion 758 tysięcy osób uciekających przed wojną.
InYa / opr. WM
Infografika: Maciej Zieliński / PAP