Obecnie to nie uchodźcy, a wolontariusze im pomagający wymagają największego wsparcia mentalnego – uważają psychologowie.
ZOBACZ ZDJĘCIA: Punkt pomocy uchodźcom w Markuszowie
– Wiele osób tak mocno zaangażowało się w pomaganie, że zapomniało o sobie – mówi dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Puławach, Dariusz Perszko. – Trzeba im powiedzieć: „Idź odpocznij”. Rozmawiałem z matką, która miała ogromny dylemat. Bowiem już nie daje rady wspierać uchodźców i dzieci na nia czekają, ale chce przez caly czas pomagać. Trzeba takim osobom pomóc rozdzielić pewne rzeczy: „Idź zadbaj o siebie, swoją rodzinę, firmę, uzupełnij swoją energię i wróć, żeby dalej móc pomagać”. Chodzi i także o rozłożenie pomocy na dłuższy czas. Najgorsza w pomocy jest akcyjność – tydzień, dwa i później się wycofujemy. Nie, trzeba ją rozłożyć jeszcze na parę tygodni, może miesięcy.
– Mam trójkę dzieci. W moim przypadku rodzina została odsunięta gdzieś na bok – mówi Agnieszka Łączna, wolontariuszka. – Ale bardzo dużo mi pomaga mąż: zajmuje się domem, dziećmi, pomaga mi przy organizacji transportów i opiece nad uchodźcami. Mam taki charakter, że jak trzeba, to po prostu nie ma dla mnie dnia, nocy i tego, że trzeba firmę „ogarnąć”. Siadam i robię to, co mam zrobić, bo wiem, że są ludzie potrzebujący i trzeba im z całego serca pomóc. Sił na razie wystarcza, chociaż ostatnio organizm powoli dawał znać, że najwyższa pora zwolnić. Ale dopóki mam siłę, to robię.
– Działamy od początku wojny – mówi wolontariusz IHRC, organizacji międzynarodowej zajmującej się prawami człowieka. – Jesteśmy po to, żeby pomagać. Pomagamy przede wszystkim Ukrainie tam na miejscu. Przewozimy wszelkiego rodzaju towary, żywność, leki. Czasem się zaczyna o 3.00, czasem o 7.00, a kończy się o niewiadomej godzinie. Są dni, kiedy nie tylko jeździmy na granicę, ale też zajmujemy się telefonicznie organizowaniem wszystkiego.
– To jest trudny temat – mówi Anna Matraszek, koordynatorka z IHRC. – Wolontariusze, którzy są po tamtej stronie potrzebują dużego wsparcia psychologicznego. Bo my po powrocie stamtąd przez 3 dni odchorowaliśmy. My tego nie widzieliśmy na własne oczy, ale było słychać wybuchy bomb. Obok naszego magazynu w Ukrainie były tory kolejowe, na których najpierw był wybuch bomby, a za chwilę nadjeżdżał pociąg. Wybiegłam z tego pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. To był doświadczenie, które mi pokazało, że mnie problem wojny też bezpośrednio dotyczy.
– Jedna dziewczyna, która pojechała pomagać, nie dała rady. Była zaledwie godzinę i powiedziała, że więcej nie pojedzie i nie pomoże tam na miejscu, bo psychicznie nie wytrzymuje. Jedynie co może robić, to pomagać na miejscu w Polsce – organizować żywność, poczęstunek, przedmioty, rzeczy, ciuchy – opowiada wolontariusz z IHRC.
– Kryzys, który obecnie się toczy, to jest maraton, a nie sprint – mówi Paweł Romański z Grupy Pomocy Humanitarnej Polskiego Czerwonego Krzyża. – My tej pomocy będziemy udzielać na pewno przez 3 miesiące, może 12, a może jeszcze więcej. Rzucanie wszystkich sił, niespanie po nocach, pomaganie non stop przez 21 dni, będzie się kończyło bardzo źle. Chociażby wypaleniem. Zespół stresu pourazowego dotyczy także wolontariuszy i to coraz częściej. Osoby, które uciekają przed wojną, cały czas są w takim stresie i one nie skończyły jeszcze uciekać. To za wcześnie na pomoc psychologiczną dla nich. Ale nasi wolontariusze, mieszkańcy, sąsiedzi, przyjaciele, którzy gdzieś pomagają, widzą rzeczy, które zostają bardzo długo w głowie. I nie do końca sami jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
– Zauważyliśmy u ludzi, u naszych „lokalsów”, że już się tym wymęczyli. Nie mają po prostu siły i funduszy. Nie ma takiej organizacji jak to było na początku. To też jest ich samych wina, bo oni od razu „uderzyli pełną parą”, nie licząc się z tym, że będzie to długoterminowe – dodaje wolontariusz z IHRC.
Coraz częściej psychologowie pomagają właśnie wolontariuszom, między innymi w punktach recepcyjnych, gdzie pełnią dyżury.
ŁuG / opr. AKos
Fot. Piotr Michalski