Coraz więcej uczniów z Ukrainy trafia do placówek oświatowych w regionie. Według nauczycieli największym wyzwaniem jest bariera językowa.
Do Szkoły Podstawowej w Gołębiu od kilku dni uczęszcza dziesięcioro małych Ukraińców. – Pierwsze dni były bardzo trudne, zarówno dla nich, jak i dla nas – mówi nauczycielka Katarzyna Ziemska. – Widać, że ta grupa, która do nas dotarła, emocjonalnie bardzo to przeżywa. Są osoby, które są zamknięte, są smutne. Działamy pomalutku, z dużym zaangażowaniem również kolegów z klas. Nasi uczniowie bardzo chętnie chcą ich wesprzeć w tej trudnej sytuacji. Staramy się jak możemy, ale na pewno taką barierą nie do pokonania na początku jest bariera językowa. W jednej z klas jest o tyle łatwiej, ponieważ od kilku lat uczęszcza do nas chłopiec, który pochodzi z Ukrainy. Był pierwszą osobą, która pomagała.
– Jestem tu od 10 lat. Oni trochę rozumieją i pytają mnie o to, co musimy robić na lekcjach – mówi uczeń pochodzący z Ukrainy.
– W tym momencie przychodzą do nas dzieci, które uciekły przed wojną, znalazły się bez domu, bez ojców, starszych braci i dziadków. Trafiają w zupełnie nowe środowisko, zestresowani, przejęci. Szkoła może dać im takie poczucie pewnego zakotwiczenia w realności. Gdzieś mieszkają. Są to najczęściej duże grupy. Mamy na przykład takie miejsca w Garbowie, że mieszka 40-50 osób w domu weselnym, hotelowym. Czują się troszkę bezpieczniej, bo są w dużej grupie. Za chwilę jednak przychodzą do szkoły. Większość mówi w języku, który nie do końca rozumieją, bo nawet jeśli oni mówią i rozumieją po rosyjsku, to nasze dzieci nie. Co możemy zrobić, żeby im pomóc? Bardzo ważne jest kompleksowe i wspólne działanie po to, żeby poczuli się bezpiecznie – tłumaczy psycholog Agnieszka Stępniak-Łuczywek.
– Na razie sprawdzamy, jak duże to będzie wyzwanie. Te dzieci mamy u siebie w klasach dopiero od wtorku. Problemem jest bariera językowa. Staramy się w tym momencie różnie ją omijać. W klasach siódmych i w klasie piątej nie ma takich dużych problemów, ponieważ oni doskonale znają język angielski. Moi nauczyciele porozumiewają się z nimi właśnie w tym języku. Problem jest w klasach pierwszych i trzecich – mówi Grzegorz Paciorek, dyrektor Szkoły Podstawowej w Gołębiu.
– Mamy troje dzieci z Ukrainy. W klasie pierwszej są to dwie dziewczynki i chłopiec. Dzieci nie znają języka polskiego, choć częściowo go rozumieją. Mamy jedną dziewczynkę rok młodszą, więc jest różnica w programie. Trzeba sobie jakoś radzić – twierdzi Monika Murat.
– Dla nas nauczycieli jest to również trudna sytuacja. My nie wiemy jak się zachować. Jesteśmy zestresowani. Mam przyjaciółki, koleżanki, które mówią „słuchaj, mi się cały czas chce płakać” – dodaje Agnieszka Stępniak-Łuczywek.
– Staramy się objąć ich opieką, jak najcieplej przyjąć. Pościągałyśmy sobie z koleżankami różne aplikacje, skanujemy czytanki na tabletach. Jakoś staramy się prowadzić naukę, żeby dzieci jak najwięcej skorzystały – tłumaczy Monika Murat.
– Jest cała strona, którą ministerstwo Ukrainy udostępnia, gdzie tak naprawdę mogą się uczyć swoim trybem szkolnym. To jest bardzo ważne. My ich nie przeniesiemy całkowicie w nasz system edukacji, bo wiadomo, że nikt się w tym momencie nie nauczy chemii albo fizyki po polsku. Dobrze by było pomyśleć o tym, żeby mogli pójść swoim trybem szkolnym – mówi Agnieszka Stępniak-Łuczywek.
– Mamy w tej chwili czwórkę dzieci, chłopca w klasie drugiej, najsprytniejszego, jeśli chodzi o całokształt i trzy dziewczynki w klasie ósmej, ale myślę, że będą w siódmej. Największy problem to bariera językowa. W tej chwili chodziły do szkoły tak, żeby osłuchać się z językiem polskim, notowały, pisały. Tak, jak rozmawiam z nauczycielami, to matematyka idzie łatwiej, bo to symbole i liczby, ale w przypadku innych przedmiotów rzeczywiście jest trudno – mówi Renata Lenart, dyrektor Szkoły Podstawowej w Borowej.
– Przede wszystkim myślę, że powinniśmy pamiętać, że oni są tu z nami, mamy nadzieję, na chwilę, że wrócą do swoich domów i życia. Pamiętajmy, że mają swoje imiona, tożsamość. Jeżeli mamy w klasie Matwieja, to nie mówmy do niego Mateusz, bo to Matwiej. Jeżeli ktoś chce pobyć sam, to dajmy mu taką możliwość. Co możemy zrobić, żeby jeszcze im jakoś pomóc? Przede wszystkim zachęcać naszych uczniów do tego, żeby próbowali z nimi rozmawiać, angażowali się w ich czas wolny. Żeby wychodzili popołudniami, grać w piłkę, żeby ich wyciągać z tych miejsc, w których nocują, by nie czuli się samotni – tłumaczy Agnieszka Stępniak-Łuczywek.
– Dogadujemy się bardzo w porządku. My ich trochę uczymy polskiego, trochę oni nas uczą. Jest bardzo dobrze. Byłem z nimi przedwczoraj na dworze posiedzieć. Bardzo dobrze się tutaj czują – twierdzi z jeden uczniów.
– Dawajmy im tę przestrzeń. To jest bardzo ważne, bo jak na siłę będziemy ich wtłaczać w tryby szkolne i zabawy, nie będą mieli wiedzy, że mogą wyjść, mogą się uspokoić i wypłakać, to będzie dla nich dodatkowy stres. Zobaczymy, jakie będą rozwiązania długofalowe. Obyśmy nie musieli się z tym mierzyć dłużej, ale jeśli będzie taka potrzeba, to potrzebne są systemowe rozwiązania z góry – dodaje Agnieszka Stępniak-Łuczywek.
– Do Polski trafiło 700 tys. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym. Około 10 proc. z nich jest już w polskich szkołach – poinformował w piątek (18.03) minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
ŁuG / opr. LysA
Fot. Iwona Burdzanowska