Do Polski płynie nieprzerwanie fala uchodźców z Ukrainy. Tymczasem pogorszyła się pogoda – na granicę uchodźcy docierają więc zmęczeni i przemarznięci. Są też pierwsze przypadki hipotermii.
Punkt recepcyjny w Hrubieszowie obsługuje w ciągu doby około 2 tysięcy osób. Sytuacja jest na tyle trudna, że muszą być transportowani autokarami do innych punktów recepcyjnych.
Na przejściu granicznym w Zosinie i najbliższym punkcie recepcyjnym w Hrubieszowie był nasz reporter.
– Jedziemy z Kijowa do przyjaciół mieszkających pod Warszawą. Nasza podróż zaczęła się 28 lutego. Pojechaliśmy do Winnicy, tam trochę pobyliśmy. Jednak w lotnisko trafiła rakieta i stwierdziliśmy, że sytuacja jest zbyt niebezpieczna. Mamy trochę oszczędności, po jednym komplecie odzieży na przebranie, laptopy do pracy – opowiada jedna z uchodźczyń, której wypowiedź tłumaczyła Lena Stankiewicz.
– Dużo osób czeka na zaplanowane odjazdy, nieraz 2-3 dni – mówi Jarosław Łukiewicz, wolontariusz, koordynator odwozów i sali. – Zaczęliśmy rozwozić ludzi dużymi autokarami do innych punktów recepcyjnych w Polsce. Wcześniej również były autobusy, ale ludzie sami przyjeżdżali i zabierali uchodźców. Pomagali im, jak tylko mogli, zawozili ich pod wskazany adres bądź do siebie do domu. Trzeba to robić masowo. W tym momencie na sali mamy zajętych ok. 350 z 400 miejsc leżących. Miejsc siedzących czasem jest zapełnionych ok. 100.
– W pewnym momencie przez granicę przeszło bardzo dużo kobiet z dziećmi. Po drugiej strony granicy jest godzina policyjna między 22 a 6. Starają się wchodzić, jak tylko mogą, właśnie przed godziną policyjną. W pewnym momencie był rzut między 2 a 3 tys. kobiet z dziećmi. Zaczął też padać śnieg. Sytuacja była naprawdę bardzo ciężka. Na szczęście jest Straż Graniczna i Straż Pożarna. Od razu starali się przywozić duże autobusy. Dzięki temu udało się trochę skontrolować tę sytuację. Widok niepełnosprawnych płaczących dzieci był bardzo ciężki – opowiada Joanna Papis z Polskiej Akcji Humanitarnej.
– W punkcie jest nas czterech. Zmieniamy się średnio co 3-4 dni. Jest duży odzew, na całą Polskę, więc dajemy radę – mówi ratownik medyczny Piotr Kudzia. – Sytuacja jest dramatyczna. Ludzie przybywają chorzy, przeziębieni. Mają wysoką temperaturę, przeważnie powyżej 39 stopni. Mamy bardzo dużo schorzeń w postaci skręceń, stłuczeń, zwichnięć. Złamań na szczęście jeszcze nie było. Średni czas oczekiwania na przejście to ok. 9 godzin. A przez 9 godzin można nabawić się naprawdę bardzo dużej hipotermii. Próbujemy szybko ich ogrzać, używamy koców termicznych. Dzisiaj mieliśmy już ok. 20 osób, którym udzieliliśmy pomocy, z czego ok. 15 miało głęboką hipotermię i wysoką temperaturę.
– Mamy tu agregaty, produkujemy prąd. W środku namiotu jest bardzo ciepło – mówi pan Janusz, wolontariusz i tłumacz z Caritas. – Są ciepłe posiłki, kawa, herbata. Niektórzy są bardzo zmarznięci. Przedwczoraj przyjechali Niemcy, przywieźli 16 busów. Przyjeżdżają też ludzie z Holandii, z Czech. Jest bardzo duża pomoc z zagranicy.
– Jedna z osób przyjechała z dziećmi z Kijowa i Żytomierza. Zabrałam je sprzed granicy i przewiozłam tutaj. To 9 dzieci. Przy granicy jest spokojnie przez przynajmniej 50-60 km, a dalej walczą. Mój syn ma 22 lata, mieszkał w Polsce. Ale rzucił rodzinę – żonę i dwójkę malutkich dzieci – i poszedł walczyć. Bardzo dużo mężczyzn wraca do Ukrainy. W sobotę przewoziłam nawet 3 Polaków, którzy poszli walczyć za Ukrainę – opowiada jedna z pomagających.
Minionej doby granicę w województwie lubelskim przekroczyło 67 tysięcy osób, dzień wcześniej informowano o 66 tysiącach osób.
TSpi / opr. WM
Fot. Piotr Michalski