Do Polski przybywa coraz więcej uchodźców z Ukrainy. Jak podają służby graniczne, minionej doby (01.03) na przejściach granicznych w Lubelskiem odprawiono ponad 45 tysięcy osób.
Wiele z nich trafia do jednego z 9 punktów recepcyjnych w regionie. Jeden z nich znajduje się w Chełmie na terenie Hali Sportowej, gdzie cały czas docierają uchodźcy z Ukrainy.
– Pierwszą, najważniejszą rzeczą jest, aby wpisać tych ludzi do rejestru. Aktualizujemy go co jakiś czas, ale również odpowiadamy za takie kwestie logistyczne jak transport. Ludzie dobrej woli organizują między sobą autokary. I to nawet do Berlina – mówi Paulina Wójtowicz, oddelegowana do punktu z zarządzania kryzysowego Urzędu Miasta Chełm.
CZYTAJ: „Tutaj nikt nie zostaje bez pomocy”. W chełmskim punkcie recepcyjnym jest ponad 150 uchodźców
– Organizujemy transport uchodźcom w głąb Polski. Są ludzie, którzy chcą jechać do Warszawy czy Krakowa. Niektórzy niedawno pojechali do Berlina. Cały czas jest masa pracy. Tutaj ludzie mają możliwość, przenocowania, zjedzenia ciepłego posiłku, napicia się kawy czy herbaty – opowiada Kacper, wolontariusz w chełmskim punkcie recepcyjnym.
– Ci uchodźcy, którzy nie mają się gdzie zatrzymać bądź czekają na transport, mają szanse u nas odpocząć, umyć się, zjeść coś ciepłego. Mamy tu praktycznie same kobiety i dzieci. Odpoczynek jest dla nich bardzo potrzebny. Mamy też punkt medyczny i lekarza 24 godziny na dobę. Możemy przyjmować na raz 360 osób – informuje Jan Konojacki, odpowiadający za rejestrację uchodźców oraz opiekę nad nimi. – Jedni zostają u nas godzinę, inni pół dnia.
– Rosjanie to przecież naród słowiański. Mam wśród nich wielu kolegów i znajomych. Nie spodziewałam się, że mogą nas zaatakować. Mieszkam 30 kilometrów od granicy z Białorusią. Przyjechałam tutaj, żeby się schronić. Opiekuję się wnukami. Córka i zięć zostali na Ukrainie walczyć – mówi paniAlina z Wołynia. – Na Ukrainie bez przerwy wyją syreny i jest strach. Najbardziej boje się o wnuki i dzieci. Dziękuję bardzo polskiemu rządowi, państwu i dobrym ludziom. Modlę się o pokój. Na Ukrainie zostawiłam jeszcze jedną córkę i wnuka.
– Chcę do domu. Żeby wojna skończyła się jak najszybciej. Bardzo doceniam pomoc Polaków. Kiedy przekroczyłam granicę, od razu otrzymałam jedzenie i pojechałam do Chełma. Na Ukrainie został mąż, dziadek z dziećmi – mówi pani Halina z miejscowości Sławuta w obwodzie chmielnickim.
– Najbardziej utkwił mi w pamięci mały chłopiec, który zapytał się, kiedy wróci do domu. Na takie pytania nie potrafimy dać odpowiedzi. Dajemy zabawkę, żeby o tym nie myślał – mówi Paulina, pomagająca w punkcie recepcyjnym.
– Ludzie mają tylko myśl: uciec spod bombardowania. I nie mają planu, gdzie dalej jechać. Cieszą się, że tutaj są bezpieczni. Bywa i tak, że kiedy ludzie idą na pociąg, jedni wsiadają, drudzy zostają we Lwowie. To prawdziwy dramat. Ciężko jest zjednoczyć rodziny. Każda rodzina to osobna historia – opowiada Wiktor Majorczyk, wolontariusz i tłumacz.
Jak podają służby graniczne, w sumie przed wojną do Polski uciekło już około pół miliona osób.
Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców podało, że z powodu inwazji Rosji na Ukrainę z zaatakowanego kraju uciekło do 1 marca prawie 836 tys. osób.
MaTo / opr. ToMa
Fot. archiwum