Lastman (wyd. Non Stop Comics) to seria komiksowa, o której wspominałem w czasie, kiedy startowała, a później jedynie napominałem przy okazji publikacji kolejnych tomów. Na potrzeby najnowszego odcinka, siódmego, odświeżyłem sobie całość i muszę stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się medium komiksowemu na przestrzeni ostatnich lat.
To komiks walki i komiks drogi w jednym. Napisany fascynująco, a narysowany obłędnie. Kłaniający się w pas mangowej dynamice, ale też czerpiący z dorobku frankofonów i nawiązujący do komiksu amerykańskiego. Jednym słowem: komiks, który zabiera wszystko, co najlepsze z dorobku tego medium i przyrządza z tego fenomenalne danie. ALE to jedynie obiektywne spostrzeżenie człowieka, który naczytał się mnóstwo historyjek obrazkowych. Autorom należy oddać to, że niezależnie od inspiracji po prostu świetnie się bawią i robią to w sposób pro.
Lastman to opowieść, która ma wielu bohaterów i rozgrywa się na krawędzi dwóch światów. To historia o przyjaźni, uczuciach, o szlifowaniu talentów. Historia zabawna, poważna, chwytająca za serce i nie pozostawiająca obojętnym. Sporo plansz, scen i nawet albumów autorzy poświęcają tu na walki, na współzawodnictwo na ringu. I choć nie jestem fanem typowych mordobić, sceny bójek w Lastmanie porywają i nie są scenami pretekstowymi. Turniejowy aspekt fabuły początkowo sprawiał wrażenie, jakby miał zawładnąć komiksem, jednak kolejne tomy odkrywały następne warstwy głównej intrygi. No i okazało się, że jest to trochę komiks drogi, trochę gangsterski, nieco fantasy i w każdej z tych odsłon niezwykle fascynujący.
Graficzny patent zaczerpnięty z mangi – czyli prezentowanie kilku plansz w kolorze, a następnie jazda w czerni i bieli – z jednej strony pozostawia niedosyt, bo kolory naprawdę są fantastyczne i dużo dają temu komiksowi, ale z drugiej – wersja czarno-biała, a właściwie w odcieniach szarości jest podobnie satysfakcjonująca. Sztuka rysunku jest tu opanowana do perfekcji. Bastien Vives, znany z rewelacyjnej Poliny i znakomitego Za imperium, robi tu to, co umie najlepiej: stawia odpowiednią ilość kresek na planszy sprawiając, że tak naprawdę każdy kadr jest efektem WOW. Podczas lektury proszę zwrócić uwagę na głównych bohaterów, którzy zawsze rysowani są niezwykle precyzyjnie i zawsze przy użyciu tych przysłowiowych kilku kresek postawionych w odpowiednich miejscach. Tak zwanym mistrzom zdarza się nieudolnie rysować wymyślone przez siebie postaci – w Lastmanie tego nie ma. Bastien Vives jest absolutnym mistrzem porządku w kadrze i rozgrywa wszystko tak, jak trzeba.
Siódmy tom tej realizowanej z rozmachem sagi to nowe otwarcie – sześć poprzednich stanowiło w miarę zamkniętą całość, a teraz zaczyna się nowe rozdanie, w którym fani serii zobaczą starych znajomych uwikłanych w nowe intrygi. W oryginale seria zamknęła się w 12 tomach, więc w Polsce właśnie przekroczyliśmy półmetek. Póki co jest wyśmienicie. Zobaczymy co dalej.