Pora mgieł to czwarty tom nagradzanej i uznanej serii Neila Gaimana zatytułowanej Sandman (wyd. Egmont Polska). Poprzedni – Kraina snów – był zbiorem krótkich, znakomicie napisanych i narysowanych opowieści. Ten jest jedną zwartą historią. W poprzednim na chwilę objawił się Kelley Jones, w tym amerykański artysta gra pierwsze skrzypce i tworzy jedne z najbardziej kanonicznych prac, rozpoznawalnych po jednej nutce.
Pora mgieł to bardzo sprawnie napisana rzecz. Niby z charakterystycznym gaimanowskim nadęciem, a jednak tak naprawdę z drwiną z tego właśnie nadęcia. Oto Władca Snów z zaskoczeniem konstatuje, że dziesięć tysięcy lat temu skazał kobietę, która go kochała, na wieczne potępienie i uwięził w wykutej w skale celi najeżonej ostrymi jak sztylety odłamkami wulkanicznego szkła, bez wody i jedzenia. Po dziesięciu tysiącach lat Morfeusz skapnął się, że chyba postąpił źle i niesprawiedliwie. No brawo. Postanawia naprawić swój błąd i udaje się w tym celu do piekła, ale tam czeka na niego niespodzianka, która stanowi koło zamachowe tego albumu: otóż piekło jest puste, a klucze do jego bram trafiają w dłonie Władcy Snów.
Radź sobie teraz, Piaskowy Dziadku.
Choć punktem wyjścia jest tu okrutna love story, album szybko przemienia się w naszpikowany cytatami horror – horror familijny, można by dodać, ponieważ to właśnie na łamach Pory mgieł dochodzi do rodzinnego spotkania siedmiorga Nieskończonych, czyli nietypowego rodzeństwa, z których każde uosabia jeden z elementów rzeczywistości: Los, Śmierć, Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie, Marzenie, no i tytułowy Sen.
Kelley Jones znakomicie gra w tych zeszytach czernią i bielą i prezentuje jedne z najlepszych scen z aniołami, jakie pojawiły się na kartach serialu. A do tego coś niezwykle charakterystycznego – szaty Morfeusza, rozwiewane przez wiatr i składające się z tylu warstw, że z pewnością rysowanie ich sprawiło artyście szaloną przyjemność. Sandman, pierwotnie wydawany w formie ukazujących się co miesiąc zeszytów, nie jest jednak dzieckiem jednego grafika – ze względu na szybkość produkcji, do rysowania serii angażowano wielu artystów. I ci, którzy dzielą się swoimi talentami na łamach czwartego tomu Sandmana, również prezentują wysoki poziom: Mike Dringenberg – sandmanowski klasyk, Matt Wagner i George Pratt – starzy wyjadacze, którzy wiedzą o co chodzi.
Ale wróćmy do Kelleya Jonesa – choć kojarzony głównie z Sandmanem, Batmanem i Deadmanem, Jones zostawił ślady swoich ołówków także w serii Swamp Thing. Polscy czytelnicy znają wersję tej postaci pisaną przez Alana Moore’a i opublikowaną pod tytułem Saga o Potworze z Bagien. Kelley Jones nie miał z tą serią nic wspólnego. Stworzył za to rysunki do w miarę współczesnej wersji przygód tej postaci, pisanej przez jej współtwórcę czyli Lena Weina. Niestety Len Wein zmarł w 2017 roku, na krótko przed startem nowej serii Swamp Thinga. Zdążył jedynie napisać scenariusz do 22-planszowej opowieści zatytułowanej Przebudzenie wiosny.
I właśnie ta historia znalazła się w albumie Swamp Thing: Roots of Terror (wyd. DC Comics), ale w wersji dość niestandardowej. Jako, że Wein zmarł przed stworzeniem ostatecznej linii dialogowej, w albumie opublikowano niemy komiks narysowany przez Jonesa, a na końcu historii zamieszczono scenariusz Weina. I teraz tak: są trzy wartości tej krótkiej formy: po pierwsze, rysunki Jonesa, znakomite jak zawsze. Po drugie: skrypt, ukazujący metodę pracy Weina, różniącą się od metod innych autorów. Wein traktuje scenariusz również jako komunikator z rysownikiem. Ten do Przebudzenia wiosny zaczyna się tak: „Kelley, znowu razem! Mam nadzieję, że ta seria przetrwa bardzo długo i uczyni nas bogatymi i sławnymi. Znasz moje metody, wiesz po co używam slasha. Cieszę się, że znowu razem pracujemy. Do roboty!”.
Co ciekawe, slashem Wein oznaczał podział planszy na kadry. Proste i skuteczne. Trzecia wartość: Swamp Thing jako postać zawsze jawiła się nieco dziwacznie. Człowiek roślina, składający się z jakichś lian czy boczniaków. Opublikowane w Roots of Terror materiały nadają kontekst tej postaci. Trapiony chorobami i kilkukrotnie spisywany przez lekarzy na straty Wein stworzył Potwora z Bagien w pewnym sensie na swoje podobieństwo, chcąc pokazać, że pod bliznami i deformacjami kryje się człowiek. Roots of terror oddaje hołd temu człowiekowi. I robi to stylowo.