Dziś (14.04) obchodzimy liturgię Wielkiego Czwartku, jutro (15.04) przed nami liturgia Wielkiego Piątku. Jest to dzień Wielkiego Tygodnia upamiętniający śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu.
– Wielki Czwartek jakby się urywa, ołtarz zostaje ogołocony, więc Wielki Piątek nie zacznie się tak, jakbyśmy tego po liturgii oczekiwali, kapłan nie przyjdzie do ołtarza przy śpiewie, w uroczystej asyście – mówi w rozmowie z Eweliną Kwaśniewską lubelski duszpasterz akademicki ksiądz Damian Dorot. – Jest absolutna cisza. Kapłan podchodzi do ołtarza w szatach liturgicznych czerwonego koloru, oznaczających męczeństwo Chrystusa. Ale zanim do niego podejdzie pada na twarz. Dlatego właśnie, żeby upamiętnić moment Chrystusowej śmierci. To gest największego uniżenia w liturgii. Nie można upaść niżej niż na twarz. To pokazuje kenozę, mówiąc językiem teologicznym, a po polsku powiedzielibyśmy: uniżenie i ogołocenie Chrystusa ze wszystkiego. Wiemy, że jest dziesiąta stacja drogi krzyżowej, która mówi o obnażeniu Jezusa z szat – Jezus stracił już wszystko, wszystko ze swojej boskości i swojego człowieczeństwa, został nawet odarty z szat, po to żeby odzyskać człowieka. Właśnie w takiej atmosferze wchodzimy w przeżywanie liturgii Wielkiego Piątku.
CZYTAJ: Dlaczego chrześcijanie różnych wyznań nie obchodzą Wielkanocy w tym samym terminie?
Przeżywamy śmierć, przeżywamy tę ciszę, która pomaga nam zagłębić się także we własne myśli, we własne starty.
Dokładnie tak. Myślę, że najważniejsze jest, żeby zrozumieć, że śmierć to moment, który może pomóc nam być świadomymi, że krzywda, grzech, przemoc – to wszystko prowadzi do śmierci, to wszystko niesie śmierć. Ważne, żebyśmy zrozumieli to, co mówi też św. Paweł w swoim liście – że zapłatą za grzech jest śmierć. Na szczęście my nie celebrujemy śmierci. Stajemy w prawdzie o sobie i swojej grzeszności. Stajemy też w poczuciu tego, że jeżeli doznaliśmy straty, krzywdy, to nie jesteśmy w tym sami, bo Jezus, który to osamotnienie odczuł na krzyżu (przecież wołał na krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?”), jest w tym z nami. Jemu zależy na mnie we wszystkim, nie tylko w tym, co we mnie radosne i piękne, ale w mojej stracie, moim ogołoceniu, cierpieniu. On w tym wszystkim jest. My potem w tej liturgii wielkopiątkowej paradoksalnie celebrujemy życie.
Życie, które zaczyna się właśnie od śmierci. Życie, które przychodzi potem. To trochę metafora, ale po każdej stracie, po każdym cierpieniu poniekąd zaczynamy od nowa.
Oczywiście, moglibyśmy tu użyć szeregu analogii. Po burzy zawsze wychodzi słońce, po zimie zawsze jest wiosna. Tak, cała symbolika, którą mamy też w Święta Wielkanocne, symbolika nowego życia, właśnie tego ma nas uczyć. Uczymy się z naszej straty, z naszych kryzysów, jeżeli rzeczywiście zrozumiemy, że coś musi umrzeć. Warto, żebyśmy naprawdę pojęli, że dla grzechu nawet trzeba umrzeć, żeby potem na nowo zacząć żyć. Wtedy naprawdę będą dziać się wielkie rzeczy.
Zespół Perfect śpiewał: „Gdybym kiedyś odszedł stąd, nie obrażaj się na śmierć”. Tylko jak nie obrażać się na śmierć w momencie właśnie takiej próby?
Zwłaszcza jeżeli odchodzą ci, których kochamy. Teraz mamy niepewne czasy, tyle śmierci wokół, że to jeszcze mocniej nas dotyka. Ale myślę, że każdy przeżył już w swoim życiu większą czy mniejszą stratę. Pamiętam, jak odszedł mój tata. Otworzyłem Ewangelię, którą akurat Kościół dał na ten dzień, i przeczytałem słowa: „Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju”. Mnie było łatwiej się pogodzić, dlatego że ja tego, którego moje serce kocha – mojego tatę, najbliższą mi osobę – oddałem w najlepsze ręce. My jako chrześcijanie jesteśmy dzięki temu szczęściarzami. Wiemy, że po śmierci nie ma nicości, jest nowe życie i oddajemy tych, których kochamy, w najlepsze ręce. Zrozumiałe, że płaczemy i tęsknimy. Ale mamy nadzieję, że spotkamy ich ponownie. Znowu odwołam się do św. Pawła, który mówi, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka pojąć nie zdoła, jakie wielkie rzeczy Pan Bóg przygotował dla tych, którzy go kochają.
Mówimy jednak o tych, którzy wierzą, że coś czeka na nich, na ich bliskich. Co z tymi, którzy w to nie wierzą?
Mówimy o tych, którzy nie wierzą w sensie dosłownym religijności. Ale była taka piosenka zespołu Raz, Dwa, Trzy, „Trudno nie wierzyć w nic”. Myślę, że naprawdę trudno nie wierzyć w nic. Ciężko mi to sobie wyobrazić. Nie mówię tego tylko i wyłącznie jako osoba duchowna. Mówię to też z tego względu, że ciężko mi sobie wyobrazić, że mnie nie ma. Można spróbować sobie wyobrazić: nie ma cię. Ale jednak myślisz o tym, że cię nie ma. Jest nadzieja, że to, co we mnie niezniszczalne, naprawdę trwa, że przecież nie jestem tylko zlepkiem komórek materii, ale to, co we mnie niezniszczalne, naprawdę trwa na wieki. Warto to odkryć. Wierzący, niewierzący – my wszyscy mówimy o tym, że pamięć o tych, którzy odeszli, jest w nas, i dzięki temu oni w nas żyją. Myślę, że na początek tyle wystarczy. To może taka iskierka nadziei. Iskierka, że jednak to życie naprawdę mas sens.
Pozostawiamy po sobie coś więcej niż ślady i fotografie.
Dokładnie tak. Wydaje mi się, że po to jesteśmy tu na Ziemi, żeby tym, którzy przyjdą po nas, było łatwiej żyć. Żebyśmy dołożyli taką małą cegiełkę i mieli poczucie, że dobrze to życie przeżyłem. Może świata nie zbawiłem, ale dołożyłem tę małą cząstkę. Tam, gdzie akurat przyszło mi żyć, sprawiłem, że tym, wśród których przyszło mi żyć – mojej rodzinie, bliskim, przyjaciołom – dzięki mojemu życiu było łatwiej.
Niczego nie żałować i nie odkładać na później?
To starożytne carpe diem – chwytaj dzień, w takim chrześcijańskim ujęciu, ma sens. Żebyśmy zawsze byli gotowi na to, że odejdziemy, bo żyjemy pełnią, żyjemy, aby zostało po nas to dobro, piękno, nasza miłość.
CZYTAJ: „Rozpoczynamy święto świąt”. Ks. Damian Dorot o Wielkim Czwartku
Wracając do samych obrządków, liturgii, w Wielki Piątek obowiązuje nas, jako wierzących, post ścisły.
Nie tylko jakościowy, czyli powstrzymywanie się od pokarmów mięsnych, ale też post ilościowy. To znaczy jeden posiłek względnie do syta – oczywiście postny – tak, żeby czuć, że jest w nas ten głód. To tak czysto praktycznie. Natomiast post dla samego postu mija się z celem. Chyba najczęstsze postanowienie wielkopostne jest takie, że nie będziemy jeść słodyczy. Jeden z księży powiedział: „Żryj cukierki, ale przebaczaj”. Może trochę ostro, ale myślę, że ma to ogromny sens. Oczywiście, już na samym początku Wielkiego Postu dostaliśmy zaproszenie, żeby odkrywać modlitwę, post i jałmużnę. Nie tylko sam post. Post dla samego postu mija się z celem. To co? Udowodnię sobie, że jestem fajny, bo nie zjadłem szyneczki? Udowodnię sobie, że jestem taki harpagon, że mogę dużo znieść? Nie o to chodzi. Post ma mnie prowadzić do spotkania z Bogiem – dlatego modlitwa – i do spotkania z drugim człowiekiem – dlatego jałmużna. Jałmużna nie rozumiana w takim sensie, że daję z tego, co mi zbywa. Spotykam bezdomnego na ulicy, mnie nie brakuje, rzucę mu 2 złote i mam święty spokój. Nie, jałmużna rozumiana tak, że to mnie dotyka, to mnie kosztuje. Tracę część siebie, żeby się z kimś podzielić. Temu też służy post. Nie jestem stworzony do tego, żeby wiecznie konsumować. Nie jestem stworzony tylko do tego, żeby mieć. Naprawdę chodzi tutaj o prymat „być” nad „mieć”. O to, żebyśmy odkryli przez ten głód prawdziwość słów Jezusa, kiedy mówi, że nie samym chlebem żyje człowiek. Ten post ma nas prowadzić do spotkania w drugim człowieku. Mówiliśmy o śmierci. Ten post ma wymiar bardziej doczesny, przyziemny. Tracę właśnie po to, żeby inny dzięki mojej stracie mógł zyskać. Nie żyję tylko dla siebie, ale żyję dla drugich.
W tej chwili mnóstwo z nas żyje dla Ukrainy, dla uchodźców, dla tych, którzy są tam. Wielu z nas nie dzieli się tym, co nam zbywa, ale także tym, czego tak naprawdę sami potrzebujemy.
Jezus powiedział: „Cokolwiek byście chcieli, żeby ludzie wam czynili, to samo i wy im czyńcie”. My chcielibyśmy, żeby traktowano nas tak samo, gdybyśmy znaleźli się w takiej sytuacji. Dlatego dzielimy się po prostu sercem.
I, chcąc, nie chcąc – myślę tu wciąż o podziale wierzący – niewierzący – w pewien sposób łączymy się z Bogiem.
Właśnie teraz chciałbym się zwrócić do niewierzących jako osoba wierząca. Naprawdę jesteście bliżej Pana Boga niż myślicie, jeżeli zauważacie go w drugim człowieku. Może nie nazywacie go Bogiem, ale jeżeli widzicie drugiego człowieka, który jest w potrzebie, to to dobro naprawdę nie idzie w zapomnienie. O to w życiu chodzi. Tylko o to – o miłość. Jeden ze świętych powiedział, że pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni tylko z jednej rzeczy – tylko z miłości. To nas łączy. Naprawdę zakopmy te wszystkie topory wojenne. Nawet w Kościele czy około Kościoła, o co tak naprawdę się kłócimy, o co się spieramy? Tak na dobrą sprawę jest 99 procent tego, co nas łączy. Po co to te waśnie, po co te spory? Te święta też są właśnie po to, żeby nastała jedność między nami, żebyśmy odkryli, że Chrystus przez swoją śmierć na krzyżu pojednał świat ze sobą. To znaczy sprawił, że zburzony został mur wrogości między ludźmi.
Wielkopiątkowa liturgia jest pamiątką zwycięstwa odniesionego przez umęczonego i ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa.
EwKa / opr. WM
Fot. archiwum