O kolejnym wybuchu metanu w kopalni Pniówek poinformował Wyższy Urząd Górniczy. Informację potwierdzili przedstawiciele Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu.
Ranni zostali ratownicy prowadzący pod ziemią akcję ratunkową. Dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, Łukasz Pach poinformował, że trzech ratowników jest w ciężkim stanie. Poza tym stan czterech można określić jako dobry, ale wymagający obserwacji szpitalnej. Natomiast trzech ratowników zostało zaopatrzonych na miejscu i zostaną oni odesłani do domów. Wszyscy są wydolni krążeniowo i oddechowo, mało jest ran oparzeniowych.
CZYTAJ: Akcja w kopalni Pniówek: ratownicy koncentrują się na budowie lutniociągu
Dyrektor Pach relacjonował, że po zgłoszeniu o kolejnym wybuchu w Pniówku, na miejsce zadysponowano zespół kierujący akcją i siedem kolejnych karetek, a także śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Śmigłowiec ten zabrał jednego z pacjentów do szpitala w Katowicach-Ochojcu.
Pozostali pacjenci zostali rozwiezieni karetkami do szpitali: w Cieszynie, Jastrzębiu-Zdroju, Żorach, Rybniku, Pszczynie, Wodzisławiu Śląskim i Rybniku, aby kompleksowo zaopatrzyć ich w tamtejszych oddziałach ratunkowych. Pytany o urazy ratowników w ciężkim stanie dyrektor katowickiego WPR zaznaczył, że jeden z nich miał uraz klatki piersiowej, były też urazy głowy. Mało było urazów oparzeniowych, stąd pacjenci zostali skierowani do okolicznych izb przyjęć, a nie do szpitala oparzeniowego w Siemianowicach Śląskich. Tam przejdą badania diagnostyczne, szczególnie obrazowe, które pozwolą doprecyzować charakter ich obrażeń.
Mówiąc o przebiegu akcji ratowniczej Pach wskazał, że kluczowe w takich sytuacjach jest szybkie przetransportowanie poszkodowanych do szybu, a następnie transport do punktu medycznego. Tam kierownik akcji medycznej triażuje pacjentów (określa wstępnie ich stan) i kieruje do poszczególnych jednostek zdrowotnych.
Jak powiedział dyspozytor WUG, powołując się na dane z Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach, między godz. 19.37, a 20.01 w rejonie akcji najprawdopodobniej doszło do kolejnego wybuchu. – Akurat ratownicy wycofywali się. Wycofali się o własnych siłach – zaznaczył. Dyspozytor WUG przyznał, że możliwe, że między godz. 19.37 a 20.01 mogło dojść np. do dwóch wybuchów.
W środę (20.04) kwadrans po północy w kopalni Pniówek w Pawłowicach doszło do pierwszego wybuchu i zapalenia metanu. Zgodnie z informacjami Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należy zakład, w rejonie prowadzącej wydobycie ściany N-6 na poziomie 1000 metrów było 42 pracowników. W czasie, gdy akcję prowadziły dwa zastępy ratowników poszukujące trzech pracowników, doszło do kolejnego, wtórnego wybuchu. Według JSW obie eksplozje dzieliły niespełna trzy godziny.
Dotąd potwierdzona jest śmierć pięciu ofiar katastrofy, sześć kolejnych osób jest w ciężkim stanie. Kilkunastu pracowników jest lżej rannych. Akcja ratownicza zmierzała dotąd do dotarcia do siedmiu zaginionych.
CZYTAJ: Tragedia w kopalni Pniówek. Premier: Państwo nie pozostawi rodzin górników bez pomocy
W środę ratownicy koncentrowali się na odtworzeniu bezpiecznych warunków w rejonie zagrożenia; chodziło głównie o budowę zapory przeciwwybuchowej. Następnie, po pomiarach atmosfery, wznowili poszukiwania, odnajdując jednego ratownika – piątą śmiertelną ofiarę katastrofy.
CZYTAJ: Premier Morawiecki o katastrofie w kopalni Pniówek: Pięć osób nie żyje
Przy próbach dalszego penetrowania rejonu poszukiwań okazało się, że atmosfera stała się tam na tyle niesprzyjająca, że ratownicy – posługujący się ręcznym sprzętem pomiarowym – musieli zostać wycofani. W takiej sytuacji zaczęto stopniowe rozkładanie linii chromatograficznej, umożliwiającej stały, zdalny pomiar zawartości powietrza, a także lutniociągu, czyli przewodu z powietrzem mającym poprawiać stan atmosfery.
W czwartek wieczorem Jastrzębska Spółka Węglowa poinformowała, że ratownicy pracujący nad wentylacją wyrobisk zamontowali przewód powietrzny na długości ok. 100 m z ok. 270 m chodnika przyścianowego prowadzących do miejsca, w którym mogą być poszkodowani.
RL / PAP / IAR / opr. ToMa
Fot. PAP/Zbigniew Meissner