14 kwietnia liturgia Wielkiego Czwartku. Wielki Czwartek w Kościele katolickim jest obchodzony jako pamiątka ustanowienia przez Chrystusa sakramentów kapłaństwa i Eucharystii podczas Ostatniej Wieczerzy.
– Rozpoczynamy tym samym Triduum Paschalne, a więc święto świąt, największe święto chrześcijańskie – mówi w rozmowie z Eweliną Kwaśniewską lubelski duszpasterz akademicki ksiądz Damian Dorot. – Ciekawa rzecz, że właśnie Kościół zostawił nazwę Triduum Paschalne. Te trzy dni są w jednym słowie, dlatego że chodzi o jedno wydarzenie – misterium paschalne Jezusa Chrystusa, które w Wielki Czwartek rozpoczyna się od Eucharystii, od Wieczernika, a kończy się zmartwychwstaniem. Ale to jest jedność, to pełnia – tego nie można traktować rozdzielnie.
Niemniej jednak spróbujemy to trochę podzielić. We wczesnym Kościele był to dzień pojednania z grzesznikami. Co to oznaczało wtedy, a co oznacza dzisiaj?
– Dzisiaj, kiedy przystępujemy do sakramentu pokuty i pojednania, najpierw otrzymujemy rozgrzeszenie, a potem jesteśmy zobligowani przez kapłana, który naznaczy nam pokutę, żeby ją wypełnić. Natomiast w pierwotnym Kościele było na odwrót. Po wyznaniu grzechów następowała pokuta i dopiero po tym pokutnym czasie, w Wielki Czwartek, kiedy w wcześniej w Środę Popielcową pokutujący byli wyproszeni z Kościoła, w czwartek byli na nowo do niego zapraszani, aby ponownie zasiąść do stołu, by móc świętować te Święta Paschalne. Aczkolwiek w Wielki Czwartek we wczesnym Kościele – może to dziwne – Eucharystia nie była sprawowana. Był sprawowany tylko jeden obrzęd – mandatum, czyli mycie nóg – tłumaczy ksiądz Damian Dorot.
To pewien rodzaj uniżenia?
– To bardzo ważny gest. Samo słowo „mandatum” oznacza tyle, co przykazanie. Chodzi o to największe przykazanie, które dał Jezus – w zasadzie jedyne przykazanie – przykazanie miłości. Kiedy św. Jan rozpoczyna wstęp do tego, co uczynił Jezus, gdy umywał nogi swoim uczniom, mówi, że Jezus, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. Ten gest umycia nóg to właśnie gest miłości do końca. W starożytności gest mycia nóg był zarezerwowany tylko dla niewolników. Ludzie wolni tego nie czynili. To był bardzo upokarzający gest – wyjaśnia ksiądz Damian Dorot.
– Często, rozmawiając z narzeczonymi przed sakramentem małżeństwa, dawałem im pracę domową, żeby umyli sobie nawzajem nogi. Zadawałem im też pytanie: Dla kogo to będzie trudniejsze, a dla kogo łatwiejsze? Odpowiedź zazwyczaj była taka sama – że trudniejsze będzie dla tego, który te nogi będzie musiał nastawić do umycia. Bo rzeczywiście z jednej strony to gest uniżenia dla tego, kto myje nogi, ale osoba, która daje sobie umyć nogi, pokazuje: „Nie wszystko we mnie jest pachnące. Jest we mnie brud. Muszę otworzyć się przed drugim człowiekiem, żeby dać mu sobie to umyć”. Jest to też gest pełnego zaufania i oddania: „Nie mam nic do ukrycia. Powierzam ci wszystko, wiem, że ty mnie nie skrzywdzisz. Wiem, że oddaję siebie – nawet to, co we mnie trudne – w ręce, które pomogą nam razem przez to przejść” – opowiada ksiądz Damian Dorot.
CZYTAJ: Dlaczego chrześcijanie różnych wyznań nie obchodzą Wielkanocy w tym samym terminie?
Gest zaufania jest chyba szczególnie ważny w związkach, które mają trwać – przynajmniej z założenia – przez całe życie.
– Dobrze, żeby małżonkowie na początku drogi mieli potem do czego wracać, żeby od tego właśnie zaczęli. Jak jesteś gotowy umyć nogi temu, kogo kochasz, to znaczy, że przejdziecie razem całe życie. Jeżeli jesteście gotowi być ze sobą na dobre i na złe, nie tylko w tym, co dobre, co piękne, nie tylko w zdrowiu, w szczęściu, ale także w trudnych doświadczeniach, także w chorobie, także w cierpieniu – a może zwłaszcza w cierpieniu – to znaczy, że możecie przejść ze sobą całe życie – stwierdza ksiądz Damian Dorot.
Wróćmy na moment do pokuty. Wiele osób zastanawia się, po co tak naprawdę wyznawać swoje winy kapłanowi, który jest pośrednikiem?
– Nawet więcej – jest tylko narzędziem. List do Hebrajczyków ujmuje to, że jest tylko szafarzem Bożej łaski. Udziela tego, co Chrystus sam chce dawać. Chrystus, który też w Wieczerniku po swoim zmartwychwstaniu powiedział: „Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Ktoś może powiedzieć, że kapłan jest takim samym grzesznikiem jak każdy inny człowiek. Oczywiście, że tak. Ale wracając do samej myśli Wielkiego Czwartku: Dlaczego Jezus chciał, żeby tym darem podzielić się z tymi, których wybrał, którym dał udział w swoim kapłaństwie? Dlatego że zanim Jezus umywa nogi, czyli dokonuje gestu niewolnika, Judasz wydaje Jezusa i czyni to za 30 srebrników. A tyle kosztował w tamtym czasie niewolnik. A więc Jezus zostaje wydany w ręce ludzi. Tego chciał. Kapłan nie ma władzy nad grzesznikiem w takim sensie, że „Tego lubię, to rozgrzeszę. Tego nie lubię, to go nie rozgrzeszę”. Kapłan wchodzi w pokorę samego Boga. Może rzeczywiście radować się z grzesznikiem, który się nawraca. Niektórzy tęsknią za spowiedzią w z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy była spowiedź powszechna. Myślę, że w rzeczywistości by tak nie tęsknili, ponieważ ta spowiedź wyglądała w ten sposób, że grzesznik wyznawał swoje grzechy na forum, przed całym kościołem. Zostało to ograniczone do tego, że to kapłan reprezentuje cały Kościół – tłumaczy ksiądz Damian Dorot.
W takim razie czy w ogóle musimy to robić? Skoro i tak jest to pomiędzy mną a Bogiem, po co kapłan?
– Ktoś może powiedzieć: „Jesteś wszędzie, Panie Boże, widzisz mnie, jesteś obecny”. Jednak istnieje ryzyko, że człowiek tak bardzo chce przebaczenia, chce się usprawiedliwić przed Panem Bogiem, że grozi mu, iż będzie rozmawiał nie z Panem Bogiem, tylko z samym sobą. Powiem więcej: nasze odkupienie mogłoby się dokonać bez tego, przecież Bóg nie musiał przyjmować postaci człowieka, a przyjął. Skoro stał się jednym z nas, jest to zaproszenie do tego, żebyś zobaczył w tym Kościele, że ty też zraniłeś Pana Boga, ale nie tylko. Jak mówi św. Jan w swoim liście: „Jak możesz mówić, że kochasz Boga, jeżeli swojego brata nienawidzisz?” Jeśli nienawidzisz brata, którego widzisz, to jak możesz kochać Boga, którego nie widzisz? Odkrycie Boga w drugim człowieku – myślę, że to istota spowiedzi. Kiedy Jezus zapowiada Sąd Ostateczny, mówi: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci najmniejszych, mnie uczyniliście. A wszystko, czego nie uczyniliście moim najmniejszym braciom, tego i dla mnie nie zrobiliście”. Św. Jan Paweł II powiedział też: „Człowiek jest drogą Kościoła. Nie uciekajmy od siebie nawzajem” – mówi ksiądz Damian Dorot..
Te wątki sprowadzają nas też do aspektu moralności. Niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący, czy nie, mamy swoją moralność. Rozróżniamy dobro od zła. Dążymy do szukania dobra w drugiej osobie. To wszystko – czy chcemy, czy nie – bierze się z religii.
– W religii człowiek poszukiwał tego, co dzisiaj nazwalibyśmy wartościami uniwersalnymi. Zwykłem mówić, że to, co chrześcijańskie, jest ogólnoludzkie – w sensie pozytywnym. Św. Jan nazywa Boga miłością. Nieważne, czy jesteśmy wierzący, czy nie, miłość to coś, co nas łączy. Wszyscy jej potrzebujemy. Bez miłości jesteśmy mali. Jesteśmy żadni. Bo miłość nadaje sens życiu. Pewien średniowieczny mnich ze Szkocji nazwał Pana Boga przyjaźnią. Myślę, że tego też potrzebujemy. Zobaczmy, że paradoksalnie ktoś, kto szuka uniwersalnych wartości – czyli dobra, prawdy, piękna, przyjaźni, miłości – znalazł Pana Boga. Ten, kto chce czynić dobro, kto dobra szuka – parafrazując Ewangelię – niedaleko jest od Królestwa Bożego – wyjaśnia ksiądz Damian Dorot.
Stąd też bierze się poszanowanie nie tylko dla życia ludzkiego, ale także dla życia zwierząt. Mam tu na myśli chociażby wegetarianizm czy weganizm – podyktowane tym, że nie chcę zjadać żywego stworzenia.
– Rzeczywiście w dobrym ujęciu tego słowa, jeżeli to wynika z szacunku, jak najbardziej tak. Wracamy do początku. Kiedy czytamy Księgę Rodzaju, to czytamy, że wszystko, co Bóg stworzył, było bardzo dobre. To jest właśnie takie pragnienie. Myślę, że jak najbardziej można tak powiedzieć – stwierdza ksiądz Damian Dorot.
Na zakończenie liturgii obnaża się ołtarz. Zdejmuje się świece, mszał, krzyż, obrus. Czego to jest symbolem?
– Kiedyś Jezus został postawiony przez faryzeuszy przed takim zarzutem: dlaczego on i jego uczniowie nie poszczą. Odpowiedział im, że goście weselni mogą nie pościć, dopóki pan młody jest z nimi, ale przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego i wtedy będą pościli. To jest symbol tego ogołocenia: moja krzywda, mój grzech sprawił, że oblubieniec odszedł, że został uwięziony. Kościół jeszcze przed samym Triduum Paschalnym ogołaca się z tego, co ma najcenniejsze. Dopiero w czasie mszy świętej Wieczerzy Pańskiej była konsekrowana na nowo komunia święta. W Wielką Środę tabernakulum było opróżnione. Oleje święte – olej krzyżma czy olej chorych – były spalone. Kościół chciał przez to pokazać, że bez Chrystusa nie ma nic. To ogołocenie pokazuje, że bez Boga nie mamy nic – wyjaśnia ksiądz Damian Dorot.
Czy w takim razie nie powinniśmy tym bardziej celebrować każdej z tych liturgii zamiast czekać na niedzielę? Teoretycznie nie musimy uczestniczyć w liturgii w Triduum Paschalnym?
Gdyby ująć to wszystko w jedność, to każda niedzielna msza święta to pełnia całej tajemnicy Chrystusa – od jego wcielenia, przez jego życie ukryte, jego nauczanie, wreszcie jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Więc w 60 minutach niedzielnej mszy świętej mamy to wszystko zamknięte. Ale właśnie po to raz do roku Kościół daje nam te święta, żebyśmy to wszystko przeżyli „w zwolnionym tempie”. Kiedy wchodzimy w Wielki Czwartek, jest to zaproszenie, żebyśmy odkryli, że liturgia staje się codziennością. Wchodzimy na liturgię mszy świętej Wieczerzy Pańskiej, a nie wychodzimy – tak jak zawsze – z błogosławieństwem na koniec. Jest cisza. Najświętszy Sakrament jest przenoszony do ciemnicy. Zostajemy w napięciu, nie wiemy, co będzie dalej. To takie zaproszenie, żebyśmy byli w tym razem z Jezusem. Potem Jezus wychodzi z wieczernika i idzie do Ogrójca. Prosi: „Zostańcie tu i czuwajcie ze mną, bo miła mi będzie wasza obecność”. Potrzebujemy takiej celebracji, żebyśmy odkryli, co przeżywał Jezus, jak wiele kosztowało go nasze zbawienie – dodaje ksiądz Damian Dorot.
Po zakończeniu Mszy Wieczerzy Pańskiej zakrywa się krzyże, a z kościoła wynosi się mszał, świece i obrusy.
EwKa / opr. WM
Fot. archiwum