Szef akcji w kopalni Pniówek: parametry zaczęły się nagle drastycznie zmieniać

22421621 2022 04 22 053206

Kiedy ratownicy rozpoczęli pracę przy wydłużaniu lutniociągu w rejonie ściany N-6 było bezpiecznie, potem parametry atmosfery zaczęły się tam drastycznie zmieniać – poinformował w piątek (22.04) w nocy szef akcji ratowniczej w kopalni Pniówek w Pawłowicach Arkadiusz Frymarkiewicz.

W czwartek wieczorem w kopalni, gdzie trwa akcja ratownicza po środowych wybuchach metanu, doszło do kolejnych czterech wybuchów. Pierwszy nastąpił podczas wycofywania z tego miejsca dwóch pięcioosobowych zastępów ratowników górniczych.

CZYTAJ TEŻ: Kolejny wybuch w kopalni Pniówek [AKTUALIZACJA]

„Osiem osób znajduje się w szpitalach w woj. śląskich, z czego trzy osoby w poważniejszym stanie, ale nikomu nie zagraża utrata życia na ten moment, to jest bardzo dobra informacja” – powiedział wojewoda śląski Jarosław Wieczorek. Według dotychczasowych informacji, ratownicy nie zostali poparzeni, doznali stłuczeń i innych tego typu urazów. 

Do zdarzenia doszło podczas pracy ratowników górniczych przy wydłużaniu lutniociągu – czyli przewodu doprowadzającego powietrze – w chodniku N-12 w rejonie ściany N-6. Przewietrzenie tego miejsca miało umożliwić dotarcie do siedmiu wciąż poszukiwanych po środowych wybuchach osób.

„Mieliśmy zastęp, który wydłużył lutnię do długości 100 m, zbadał parametry atmosfery, jaka tam jest, widoczność – była dobra – i później, po wydłużeniu lutniociągu o 10 m parametry zaczęły się drastycznie zmieniać, więc ratownicy dostali rozkaz, żeby wycofać się do bazy. W trakcie wycofywania się do bazy nastąpił wybuch. Później te 2 zastępy przybyły na bazę ratowniczą, tam zbadał ich lekarz i wysłał na powierzchnię” – relacjonował w piątek po północy kierownik akcji ratowniczej Arkadiusz Frymarkiewicz.

Jak poinformował, w czwartek wieczorem 1000 m pod ziemią doszło w sumie do czterech wybuchów, przy czym o pierwszym meldowali wycofujący się ratownicy, natomiast trzy kolejne potwierdziły wskazania urządzeń. „Już nikt nie mógł tego potwierdzić, bo nikogo tam nie było” – dodał kierownik akcji. 

CZYTAJ TEŻ: Tragedia w kopalni Pniówek. Premier: Państwo nie pozostawi rodzin górników bez pomocy

Jego zdaniem warunki panujące w rejonie ściany N-6 w czwartek wieczorem pozwalały na posłanie tam ludzi. „Jak by było tam niebezpiecznie, to byśmy tam w ogóle ratowników nie wysłali i by tam nie wchodzili. W chwili, kiedy tam ratownicy byli – oni meldują, my mamy wskazania naszych urządzeń i ratownicy też mają urządzenia na sobie – po prostu było bezpiecznie. Kiedy jednak dokłada się lutnię i następuje mieszanie tej mieszaniny, to sytuacja może być z chwili na chwilę różna” – powiedział Frymarkiewicz. 

Wicedyrektor ds. pracy kopalni Pniówek Aleksander Szymura przekazał, że rodziny wszystkich poszkodowanych pracowników biorących udział w akcji zostały natychmiast poinformowane o zdarzeniu. „Stan niektórych poszkodowanych był na tyle dobry, że sami informowali podczas przejazdu do szpitali swoje osoby najbliższe – żony, rodziny – o swoim stanie. Urazy nie są na tyle poważne, żeby zagrażały życiu tych ratowników” – powiedział dyrektor Szymura.

Dodał, że prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej Tomasz Cudny jest w stałym kontakcie z rodzinami siedmiu poszukiwanych osób, które są co kilka godzin informowane o sytuacji.

W związku z czwartkowymi wybuchami kierownik akcji podjął jednak decyzję o wstrzymaniu wszelkich działań do czasu ustabilizowania się atmosfery w rejonie ściany N-6. W piątek rano o godzinie 6.30 w kopalni Pniówek odbędzie się posiedzenie poszerzonego o specjalistów zespołu w sztabie akcji, podczas którego zostanie podjęta decyzja o dalszych krokach akcji ratowniczej. Nie wiadomo, czy podczas czwartkowych wybuchów budowany lutniociąg nie został uszkodzony. Katastrofa w kopalni Pniówek, która pochłonęła już pięć ofiar śmiertelnych, ograniczyła możliwości wydobywcze tego flagowego zakładu Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

„Na pewno wydobycie nie będzie płynne i rytmiczne, będą musiały być wprowadzone korekty” – przyznał dyrektor Szymura.

PAP / RL opr. KS

Fot. PAP/Zbigniew Meissner

Exit mobile version