Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Lubartowie przyjął nową anestezjolożkę. Jest to pochodząca z Ukrainy Vita Hlukha, która do Polski uciekał przed inwazję Rosji na Ukrainę.
– Wcześniej pracowałam w Odessie i Czarnomorsku – mówi Vita Hlukha. – Skończyłam Bukowiński Państwowy Uniwersytet Medyczny. Dostałam kwalifikacje lekarza anestezjologa w Oddziale Intensywnej Terapii i Anestezjologii. Zgodnie z kwalifikacją zgłosiłam się do szpitala w Lubartowie. Chciałam pracować w swoim zawodzie.
CZYTAJ: Dane covidowe tylko w środy. Resort zdrowia zmienia system raportowania
Kiedy zaczęła się wojna, pracowała pani jeszcze w Ukrainie?
– W pierwszym miesiącu wojny pracowałam w Ukrainie, w mieście Czarnomorsk, niedaleko Odessy. Jak wszystko się zaczęło, nie wiedzieliśmy, czy to wybuchy, czy w porcie morskim coś ładują, bo takie dźwięki często wcześniej słyszeliśmy. Okazało się jednak, że są to wybuchy. Na początku nie mogłam w to uwierzyć – opowiada Vita Hlukha.
Jak wygląda praca w szpitalu, kiedy trwa wojna?
– Pierwsze, co trzeba było zorganizować, to medyczną selekcję chorych. Potem przygotowywaliśmy cały medyczny personel, łóżka, szpital, by w pierwszej kolejności przyjmować rannych i wojskowych. Potem jest kwestia pielęgniarek. Przecież nie każda mogła robić na przykład bandażowanie traumatyczne. Wszystko to zrobiliśmy w ciągu półtorej doby, a następnie czekaliśmy – mówi Vita Hlukha.
Została stworzona hierarchia, w której na początku przyjmujemy wojskowych?
– Młodych, perspektywicznych pacjentów, szczególnie wojskowych – dodaje Vita Hlukha.
Kiedy zaczęli tam trafiać pierwsi pacjenci?
– Gdzieś około 3 dnia wojny przywieźli do nas marynarzy z wychłodzeniem. Jeden z nich był w bardzo ciężkim stanie. Prawdziwy kapitan, który opuścił statek ostatni. Niestety nie udało się go uratować. Potem zaczęli przywozić innych wojskowych, marynarzy z rosyjskiej floty. Wszyscy oni dostali pomoc medyczną. Rosjanie byli bardzo zaskoczeni naszym zachowaniem. Oni mają tam jedną propagandę, a w rzeczywistości wszystko wyglądało inaczej. Normalnie świadczyliśmy im pomoc. Traktowaliśmy ich po ludzku, rozmawialiśmy z nimi, współczuliśmy. My nie wiemy, co może być z nami jutro. Powinniśmy sobie nawzajem pomagać – stwierdza Vita Hlukha.
Szpital w czasie wojny wyobrażam sobie jak w filmach. Polowe warunki, dużo ludzi. Wiem, że faktycznie tak jest w niektórych miastach. Czy widziała pani swój szpital w takim obliczu?
– Przez to, że szpital w ostatnim czasie był modernizowany, to podczas wojny i tego okresu, kiedy ja tam byłam, udało się świadczyć pomoc medyczną na wysokim poziomie, praktycznie jak w normalnym życiu – mówi Vita Hlukha.
Co jest najważniejsze w takim okresie? Jak pracować w czasie wojny w takim miejscu?
– Już nic gorszego niż wojna nie może się wydarzyć. Tych, co przeżyli, trzeba ratować. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy lekarzami, to w pewnym stopniu byliśmy do tego przygotowani. Ale wiadomo, tak samo, jak inni ludzie martwiliśmy się o swoje życie – mówi Vita Hlukha.
Jak się pani teraz pracuje w Polsce?
– Dobrze mi się tutaj pracuje, nie czuję się źle. Jedynie czasem istnieje bariera językowa. Jeszcze potrzebuję trochę czasu, by lepiej mówić po polsku. Tutaj w Polsce koledzy przyjęli mnie z chęcią, bardzo ciepło. Dostałam od nich produkty, pomogli mi znaleźć mieszkanie. Z Ukrainy zabrałam ze sobą trochę rzeczy i psa. Ludzie w szpitalu są bardzo pomocni, pomagają mi cały czas opowiada Vita Hlukha.
Czy odczuwa pani różnicę pomiędzy pracą w polskim szpitalu a ukraińskim?
– Różnicę czuję. W Polsce jest szacunek do wszystkich medyków, a szczególnie do lekarzy. W Ukrainie jest inaczej – mówi Vita Hlukha.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
– Chciałabym tutaj zostać. Zależy mi na tym, by cały czas się rozwijać. Wcześniej już planowałam przeprowadzkę do Polski. Wojna tylko przyspieszyła cały proces. Zobaczymy, jak będzie dalej. Liczę na wsparcie Boga – dodaje.
CZYTAJ: Zełenski dziękuje rodakom za 50 dni oporu przeciwko Rosji
Wcześniej na oddziale Intensywnej Terapii i Anestezjologii SPZPZ w Lubartowie było tylko dwóch anestezjologów. Pozostali to byli lekarze kontraktowi z kliniki przy ul. Staszica w Lublinie.
InYa / opr. LysA
Fot. pixabay.com