Rafael Grampa, autor znakomitego graficznie Mesmo Delivery, o najnowszym na polskim rynku komiksie Paula Pope’a napisał tak: „Wspaniale skomponowana i narysowana opowieść. Książka, która zainspiruje kolejne pokolenia”. Mocne słowa, ale nie na wyrost.
Oryginalnie opublikowana w postaci miniserii opowieść pod tytułem Heavy Liquid (wyd. Non Stop Comics) ukazała się na przełomie lat 1999/2000 pod szyldem oficyny Vertigo, a więc miejsca, w którym niepokorni artyści mogli robić, co im się żywnie podoba. W tych okolicznościach Paul Pope stworzył futurystyczną opowieść, której poszczególne rozdziały otwierają jakże odmienne furtki. Po lekturze pierwszego można podejrzewać, że będziemy mieli do czynienia z klasycznym komiksem drogi – oto główny bohater, niejaki S., przyrządzając ostatnie partie substancji zwanej ciekłą cieczą, żegna się z Luną, obiecuje jej, że nie da się zabić i odchodzi w siną dal, zaś jego tropem rusza trzech oprychów o pociesznych imionach Żenua, Bajzel i Przymuł. Nadzieje na komiks drogi pryskają wraz z kolejnymi rozdziałami, a Pope wprowadza na scenę kolejnych bohaterów, z których każdy ma swoje pięć minut, oraz mnoży wątki, sięgając do świata sztuki, uzależnień i mrocznych powiązań pomiędzy kilkoma pionkami z tej imponującej planszy.
Można powiedzieć, że jest to komiks o czymś, co jest zarazem narkotykiem i formą sztuki; o próbie stworzenia rzeźby idealnej; oraz o tym, że różowy Paryż z miasta artystów stał się miastem hamburgerów, a w zalanym błękitem Nowym Jorku łatwo się wymazać z listy obecności. To komiks o E.T. w świecie Blade Runnera, dystopijny noir o miłości i uzależnieniu, nie dający prostych rozwiązań i otwarty na wieloraką interpretację.
Pope świetnie radzi tu sobie ze słowem – niejednokrotnie świat opowiadany jest ustami osób trzecich, a dialogi w pewnym momencie splatają się z narracją. Rację miał Grampa pisząc, że jest to „książka, która zainspiruje kolejne pokolenia”. Trwa właśnie trzecie dziesięciolecie od czasu zakończenia cyklu wydawniczego Heavy Liquid i choć album Pope’a nie uzyskał statusu kultowego, to w kręgach artystycznych i tzw. poszukujących stanowi dzieło dużego kalibru. Graficzna rytmika zaserwowana przez autora w tym tomie również stanowi zdecydowanie wyższy poziom komiksowania – dynamiczne sekwencje, pauzy, uboga kolorystyka – wszystko to składa się na niezwykle interesująco nakreślony świat.
Mieliśmy już w Polsce kilka komiksów Paula Pope’a, ale zarówno Rok setny, Wielki Escapo, jak i Battling Boy, mimo oczywistej wartości w postaci tych dynamicznych, mięsistych rysunków, to albumy pozostawiające niedosyt – nie tylko dlatego, że czasami kończyły się zapowiedzią ciągu dalszego, ale przede wszystkim dlatego, że aspekt rozrywkowy przeważał w nich nad innowacyjnością i oryginalnością. Pope, którego nazwisko jest marką samą w sobie, w Heavy Liquid przekroczył tę granicę, do której wcześniej kilkukrotnie się zbliżał i stworzył dzieło kompletne. Takie, że zamiast oczekiwać na ciąg dalszy, czytelnik z chęcią zabierze się za ponowną lekturę.
Polska edycja Heavy Liquid bazuje na wersji Image Comics. Poza pięcioma zeszytami, w albumie znalazło się także miejsce dla szkiców i galerii rysunków Pope’a. Szkoda, że zabrakło oryginalnych, interesujących formalnie okładek z Vertigo, choć warto zaznaczyć, że wszystkie ilustracje z tychże okładek w takiej czy innej formie znalazły się w tym tomie. Ale to detal. Heavy Liquid to naprawdę fantastyczne doświadczenie, które polecam przetestować na własnym organizmie tym, którzy w komiksie szukają czegoś więcej, niż ofiarują łatki przypięte temu medium.