Do punktu recepcyjnego w Dorohusku, tuż przy granicy z Ukrainą, zgłasza się obecnie niewielu uchodźców. Zniknęli wolontariusze, podobnie jak większość punktów, w których udzielano doraźnej pomocy. Przed samym przejściem granicznym jest jednak potężna kolejka przy wyjeździe z Polski. Czekają w niej głównie lawety, którymi wielu Ukraińców wywozi z Polski kupione samochody.
– Samochody kupione w Polsce stoją w jednej kolejce z tymi zarejestrowanymi już na Ukrainie. Mało kto wraca, większość zawozi samochód i wraca do Polski – mówi jeden z ukraińskich kierowców.
CZYTAJ: Kolejki na granicy i w urzędach. Ukraińcy na potęgę kupują samochody w Polsce
– Ja tam wracam do domu, do swojego mieszkania – mówi jedna z Ukrainek czekająca w kolejce w Dorohusku.
– Cały czas stoi kolejka. Słychać ich na parę kilometrów. Wykupują wszystko. My kupujemy chleb i parę innych rzeczy, a oni jak przyjeżdżają do biorą cały wózek. Produktów tam na pewno brakuje. Jak rozpoczęła się wojna, to tutaj nie było ani jednego samochodu. A teraz do Brzeźna kolejka – mówi jeden z Polaków czekających w kolejce.
CZYTAJ: Granica: w Dorohusku 800 osobówek czeka na wyjazd z Polski
– Przyjechałam z Kijowa do Polski, żeby kupić samochód. Mam przed sobą ponad 500 kilometrów. Zrobiłam ostatnie zakupy – jakieś jedzenie, które w Polsce jest tańsze i jest większy wybór – mówi jedna z Ukrainek, czekająca w kolejce.
– Jest bardzo spokojnie. Bywają takie doby, że w ogóle nie ma zainteresowanych uchodźców – mówi Renata Lalik, zastępca kierownika punktu recepcyjnego w Dorohusku. – W ciągu tygodnia jest różnie. Są takie dni, że w ogóle nie ma, ale też zdarzają się taki dni jak ostatnio, że tych osób było 20, 6 czy 3. Są u nas dobę bądź dwie. Czekają na kierowców, czekają na miejsce. Pierwsze dni, pierwsze tygodnie były najgorsze. Po kilka tysięcy osób się przewijało przez punkt recepcyjny. Wolontariuszy praktycznie w ogóle nie mamy. Został punkt telefonów komórkowych z polskimi kartami SIM i punkt Caritasu. Ale na zmianie jest tylko jeden wolontariusz i tylko w dzień. W nocy już nie ma nikogo, bo nie ma takiej potrzeby.
– Zorganizowaliśmy kącik zabaw, który jest taką bezpieczną przestrzenią dla dzieci, które przyjeżdżają głównie z mamą, czasami z babcią – mówi Barbara Raczyńska z fundacji Ocalenie. – W tym momencie jest cisza, ale bywało tak, że w tej przestrzeni bawiło się 16-18 dzieci. Dzieci w różnej kondycji psychicznej i emocjonalnej potrzebowały takiej wczesnej interwencji. To jest pierwsza noc, kiedy nie ma nikogo, nikt nie przyjechał, a pracuje tutaj od półtora miesiąca. Trudno powiedzieć co to oznacza, może to być cisza przed burzą, bo jednak nadal przyjeżdżają rodziny, ludzie czekają, ponieważ nie mogą stamtąd bezpiecznie wyjechać. A może ci, którzy zostają, nie zdecydują się na wyjazd – jest im wszystko jedno co się stanie.
– Jestem z Kowla. W nas już strachu nie ma. Jak na miasto spadła jedna czy dwie rakiety, to je ugasili. Ceny w sklepach poszły do góry – stwierdza Ukrainiec czekający na przejściu granicznym w Dorohusku.
TSpi / opr. AKos
Fot. archiwum