Ewakuowana z Azowstalu: Jak ktoś wychodził, Rosjanie rzucali minę

mid epa09936232 2022 05 11 215327

– Najbardziej baliśmy się ciszy. Kiedy ciągle słyszysz strzały, wiesz, skąd dochodzą, a gdy zapada cisza, to po niej zawsze była mina albo bomba – opowiada 24-letnia Hanna, ewakuowana z Azowstalu, gdzie była ze swym kilkumiesięcznym dzieckiem.

Wywiad z Hanną opublikowała w środę agencja Ukrinform. Wraz z mężem i synkiem kobieta trafiła do podziemnych schronów zakładów metalurgicznych Azowstal pod koniec lutego. Sądzili wówczas, że spędzą tam kilka dni, przeczekując atak wojsk rosyjskich na Mariupol.

– Najtrudniej było rankami, gdy budzisz się i zdajesz sobie sprawę, że wracasz do rzeczywistości, że to nie sen – opowiada Hanna o dwóch miesiącach spędzonych w ostrzeliwanych zakładach. Sił dodawał jej synek – i nie tylko jej. – Ludzie w bunkrze nazywali go aniołem i mówili, że jeśli się stąd wydostaniemy, to dzięki niemu. Tak bardzo podtrzymywał i rozśmieszał wszystkich swoim uśmiechem, dziecięcą bezpośredniością – opisuje. Mały Swiatosław, gdy trafili do bunkra, miał prawie cztery miesiące, gdy stamtąd wyszli 30 kwietnia – prawie sześć.

CZYTAJ: Wicepremier: W Azowstalu wciąż jest ponad 1000 ukraińskich żołnierzy, w tym setki rannych

W schronie Hanny było 75 osób, w tym 17 dzieci. Kobieta jest zdziwiona, że ktoś może mieć wątpliwości, skąd tak dokładnie zna tę liczbę. Takie wątpliwości, jak mówi, szerzą w internecie rosyjskie boty. – Kiedy dwa miesiące mieszkasz z innymi, to wiesz wszystko: jakie ktoś ma zwyczaje, kim są jego krewni, jaka jest jego ulubiona piosenka. A o dzieciach wiem dokładnie, bo dzieliliśmy jedzenie – oddzielnie dla dzieci i dla dorosłych. Dzieci były uprzywilejowane – tłumaczy.

CZYTAJ: Doradca mera Mariupola: Rosjanie próbują się wedrzeć czołgami do Azowstalu

Z opowieści Hanny wyłania się obraz życia, który zorganizowali uciekinierzy w podziemiach Azowstalu. Wodę przynoszono z zapasów, które były na miejscu – w zakładach wodę wydawano bezpłatnie pracownikom. Każde wyjście po wodę było ryzykowne. Jedzenie gotowano w metalowych kubkach. – Od razu ustaliliśmy dyżury, by wszystko było uczciwie, by nie było tak, że jedni ryzykują życiem i przynoszą wodę, gotują jedzenie, a inni siedzą i korzystają – opowiada kobieta.

CZYTAJ: Wołodymyr Zełenski: Rosja nie zgadza się na żadną propozycję ewakuowania obrońców Mariupola

Większość czasu ludzie spędzali w ciemności, przy świeczkach czy latarkach. Siedzieli w wilgotnym pomieszczeniu. Toaleta była na pierwszej kondygnacji. Wyjście tam – a można wtedy było zobaczyć słońce i odetchnąć zwykłym powietrzem – również było ryzykowne.

Od początku marca rodzina Hanny usiłowała wydostać się z zakładów, ale – jak wspomina – korytarze humanitarne były ostrzeliwane. W połowie miesiąca ostrzały nasiliły się. Na początku kwietnia wojskowi broniący zakładów powiedzieli, że sytuacja jest zła. – Powiedzieli, że będą robić wszystko, by nas uratować. Zaczęli kręcić o nas film, o tym, że trzeba nas ratować, bo jesteśmy cywilami, że jest nas dużo i coś z nami trzeba robić – mówi Hanna. W rezultacie znalazła się w pierwszej grupie ewakuowanych, wraz z innymi kobietami z dziećmi.

Opowiada o różnych próbach ewakuacji: – Kiedy wyszliśmy do holu z drona zobaczyli nas wojskowi rosyjscy i rzucili minę wprost pod nasze drzwi. Czterech naszych wojskowych zostało rannych. Kilka razy próbowaliśmy wyjść na górę, nawet myśleliśmy, że to może była pomyłka, ale nie. Jak tylko ktoś wychodził z bunkra, reagował dron – wysyłali nam minę.

Hanna wspomina, że 30 marca ostrzały umilkły na cały dzień. – Część ludzi nastawionych prorosyjsko tego dnia samodzielnie wyszła przez otwór w parkanie. Było wielu robotników, którzy dobrze znają Azowstal. Później wielu z tych ludzi ujawniło wszystkie pseudonimy, wszystkie pozycje naszych – opowiada. Mówi, że nie może uwierzyć, „jak można być tak podłym” wobec ukraińskich żołnierzy, którzy oddawali cywilom jedzenie i pod ostrzałami przekradali się do miejsc, z których mogli wysłać ich krewnym SMS-y.

Hanna opuściła bunkier 30 kwietnia wieczorem. Mówi o szoku, jaki przeżyła, gdy okazało się, że cywilów odwozi nie Czerwony Krzyż, a wojskowi rosyjscy i ewakuowani muszą jechać twarzą w twarz wraz z nimi. – Radość mieszała się ze strachem i niewiedzą, dokąd nas wiozą – opowiada. W miejscowości Bezimenne cywile przechodzili rosyjską „filtrację”: „w pierwszym namiocie kazali się nam rozebrać. Wybrali kobiety szczupłe, myśleli, że możemy być żołnierkami, zdejmowali wszystko, w tym bieliznę, szukali tatuaży i szram – opowiada Hanna. Rosjanie wypytywali ją o to, skąd ma medalion z tryzubem, symbolem Ukrainy.

CZYTAJ: Ukraina: Azowstal pod ciągłym ostrzałem. Wszyscy cywile ewakuowani

W drugim namiocie wojskowi rosyjscy przeglądali na komputerze całą zawartość odbieranych cywilom telefonów komórkowych: zdjęcia (łącznie z usuniętymi), kontakty i SMS-y. Skanowali paszporty. Przesłuchiwali ludzi, pytając o związki z wojskowymi. – Jeśli takie były, to zaczynała się presja psychologiczna. Mówili, że lepiej dla nas będzie, jak wszystko im opowiemy. Coś na kształt KGB – wspomina Hanna.

Po filtracji zachowała swój medalion z tryzubem, a także zapałki z rysunkiem Kozaka i ukraińskiej flagi narodowej, które ukryła. – Potem dowiedziałam się, że przez takie pudełeczko zatrzymali syna moich znajomych, gdy przechodził filtrację – dodaje.

Hanna ma nadzieję, że żołnierzy z Azowstalu uda się uratować, np. dzięki ich ekstradycji przez państwo trzecie, niewymagającej zgody Rosji. – Zawdzięczamy im życie: ja, moja rodzina i cała Ukraina – mówi w wywiadzie.

RL / PAP / opr. ToMa

Fot. PAP/EPA/ALESSANDRO GUERRA

Exit mobile version