„Przychodzą z potrzeby bycia z drugim człowiekiem”. Lubelskie hospicjum szuka wolontariuszy

hands g3d59e8f95 1920 2022 05 11 201702

Tutaj trzeba umieć słuchać, być cierpliwym i wyrozumiałym. Hospicjum Dobrego Samarytanina w Lublinie szuka wolontariuszy. Można zaangażować się w wolontariat akcyjny, medyczny czy po prostu przychodzić do placówki, żeby porozmawiać z pacjentami.

– Wolontariusze są tutaj bardzo potrzebni – mówi koordynator wolontariatu Paweł Snopek. – Wiadomo, że nie wszystkie osoby, które do nas trafiają, mają bliskich, rodzinę. I tutaj rola wolontariusza, aby wypełnić tę pustkę. Ale wiadomo, że nawet jeśli ktoś ma rodzinę, w godzinach pracy bliskich pacjenta przychodzą wolontariusze i animują ten czas. To jest rola uzupełniająca i dla nas bardzo ważna.

– Staramy się, żeby w hospicjum żaden wolontariusz nie był w trakcie przeżywania własnej żałoby czy kiedy sam cierpi na chorobę nowotworową – mówi Anna Kotuła-Ciuraj, psycholog, psychoonkolog. – Aby nie poprzenosił na siebie tego, co jest tutaj u nas. Na pewno staram się zwrócić uwagę na osobowość i charakter.

– Zasadnicza część osób w hospicjum jest na ostatniej prostej swojego życia, więc rozmowy z nimi nie są łatwe – mówi Justyna, wolontariuszka w Hospicjum Dobrego Samarytanina. – Trzeba dużego wyczucia, żeby rozmowę pokierować tak, żeby ona była rzeczywiście wspierająca.

– Wolontariat nie jest taki trudny, jeżeli ma się odpowiednią motywację i bardzo się chce. Z reguły przychodzą do nas osoby z ogromnymi serduchami, z potrzebą bycia przy drugim człowieku. A myślę, że to jest dla naszych pacjentów najważniejsze – bliskość, obecność, złapanie za rękę, spacer po ogrodzie, przeczytanie książki, wysłuchanie. Najważniejsze, żeby nie patrzeć na naszych podopiecznych jako na tych, którzy niedługo odejdą. Śmiejemy się, rozmawiamy, a nie tylko płaczemy i czekamy na śmierć. Każdy, kto do nas przychodzi widzi, że to jest normalny rodzinny szpital. Słowo hospicjum odstawiam troszkę na bok i mówię: rodzinny szpital – dodaje Anna Kotuła-Ciuraj.

– Bardzo dużo trzeba mieć cierpliwości i olbrzymie pokłady wyrozumiałości, bo bardzo różne są postawy wobec tego, że zbliża się koniec życia. Są postawy negacji. W związku z czym bywa też tak, że są osoby rozdrażnione. Nie należy tego osobiście przyjmować. Jest to w pewnym sensie naturalne; ludzie mają mechanizmy obronne, które manifestują się w określony sposób. Nie trzeba odbierać tego osobiście, nawet jeżeli pacjent zachowuje się w sposób niekoniecznie przyjemny dla wolontariusza – dodaje Justyna.

– Na początku mojego wolontariatu miałam taką sytuacje, gdzie jak przychodziłam do pacjentów, to była tam pani Jola – mówi Wiola, wolontariuszka. – Za każdym razem kiedy wchodziłam do niej na sale, ona mówiła do mnie „Przyszedł mój anioł”. To było takie miłe, wywarło to na mnie ogromne wrażenie.

– Na pewno zapamiętam do końca życia sytuacje z pacjentką, która była w śpiączce. Czesałam ją i sobie coś nuciłam. I ona słysząc moje nucenie otworzyła oczy i się uśmiechnęła. To był bardzo świadomy uśmiech i spojrzenie – dopowiada Justyna.

– Dostajemy tutaj dużo wartości, nie tylko niosąc pomoc, ale stajemy się bardziej wrażliwi na ludzkie cierpienia. Jednak trochę tego cierpienia się tutaj spotyka. Ale czy trzeba się tego bać? Wydaje mi się, że nie. Wręcz przeciwnie, bo to uwrażliwia nas bardziej na to, że w całym naszym pędzie życia na końcu jest meta. Uświadamia nam to, że to życie powinniśmy przeżyć tu i teraz. I cieszyć się tym, co jest.

– Mam nadzieję, że już niedługo będę mogła zacząć prace ze starszymi koleżankami – mówi Krysia z Ukrainy. – Nie boję się. Odbieram to tak, że ja komuś pomagam, to znaczy, że jestem komuś potrzebna. A to dla mnie jest olbrzymią satysfakcją. Wolontariusz jest pomocnikiem dla kogoś, ale też i dla siebie.

To wolontariusz decyduje o tym, w jaki sposób chce się zaangażować w pomoc. Osoby chętne do pomocy biorą udział w szkoleniach i mogą też liczyć na wsparcie psychologiczne.

Szczegóły na hospicjum-samarytanin.pl

LilKa / opr. AKos

Fot. pixabay.com

Exit mobile version