Ruch jest mniejszy, ale uchodźców z Ukrainy wciąż jest dużo – na parkingu przy drodze S17 w Markuszowie od ponad dwóch miesięcy osoby uciekające przed wojną mogą uzyskać kompleksowe wsparcie: od żywności po leki i ubrania.
– Pomoc tym ludziom nadal jest potrzebna, bo ze wschodniej Ukrainy wciąż ucieka wiele osób, niestety brakuje wolontariuszy – mówią koordynatorzy punktu pomocowego w Markuszowie. – Większość jest z pobliskich miejscowości. Jest wiosna, zaczęły się prace w ogrodzie, na polu. Część osób wróciła do pracy. Jest problem. Brakuje nam osób do obsady. Przez ostatnie kilka dni ruch się zwiększył. Był zastój świąteczny podczas ich świąt, a teraz zaczęli jeździć. Magazyn zaczyna świecić pustkami. Wczoraj zeszło nam mnóstwo zup, ciepłych posiłków. Mamy już niewiele. Ale dojechały kanapki, zaraz przyjadą naleśniki, jogurty. Ruch jest zmniejszony, ale nie na tyle, żeby to zamknąć. Będziemy tu, dokąd będzie trzeba. Przeważnie ewakuowane są teraz osoby z Charkowa, z Mariupola.
CZYTAJ: Lubelskie: opieka medyczna dla uchodźców z Ukrainy
– Jestem tu zazwyczaj 4-5 razy w tygodniu po kilka godzin. Zazwyczaj przyjeżdżam przed pracą, dla odpoczynku, aby się obudzić – mówi wolontariusz Tomek Król. – Zainteresowanie jest duże. Niestety ciągle dużo ludzi musi uciekać. Jest ruch non stop. Trafiają się bardzo ciężkie przypadki. Przyjeżdżają ludzie, którzy z dnia na dzień stracili wszystko, którzy mieli swój dom, żyło im się całkiem dobrze, a nagle okazało się, że zostali bez niczego, bo dom został zbombardowany tak, że nie została cegła na cegle. Bywają też ludzie, którym udało się w końcu uciec na przykład po 5 tygodniach przebywania w piwnicy. Jadą tak naprawdę zupełnie bez niczego. Przyjechali w tym, w co byli ubrani, i nie mają nic.
– Na chwilę obecną brakuje nam jogurtów, kubków jednorazowych, owoców, kanapek, naleśników. Ale naleśniki na bieżąco robi nam nasza królowa – Jadwiga z Puław. Jest to taka pani, która ma na koncie już kilka tysięcy zrobionych naleśników. Dostarczamy jej produkty typu mąka, jajka, mleko, dżemy, ser biały i pani Jadzia produkuje naleśniki – mówi jeden z koordynatorów punktu.
– Przeglądałam strony w Internecie i trafiłam na grupę MOP Markuszów. To były pierwsze dni wojny. Na chyba trzeci dzień ktoś napisał, że przydałoby się coś na gorąco, może naleśniki. Zaraz zaczęłam je smażyć – opowiada Jadwiga Gil z Puław. – Na początku smażyłam po 300. Teraz tyle nie smażę, nawet ze względu na to, że jest więcej osób, które to robią. Właśnie będę kończyła 8 tysięcy. To przeszło kilometr folii aluminiowej, bo każdy naleśnik jest w nią zawijany. Jak wygląda mój dzień? Wstaję rano, biorę 3 kg mąki, wsypuję do garnka, leję mleko, wodę, jajka i zaczynam smażyć. Pomaga mi sąsiadka. Smaruje naleśniki, zawija. Ja w tym czasie smażę, tnę folię. Można powiedzieć, że to praca taśmowa. Zajmuje mi ok. 3 godziny, żeby zrobić 100 naleśników i je zapakować. Nie zbrzydło mi to, ale na pewno chciałabym, żeby ta wojna się skończyła i żebyśmy tego nie robili.
CZYTAJ: „Królowa naleśników” z Puław wspiera uchodźców. Wyjątkowa kulinarna pomoc dla punktu w Markuszowie
Pani Jadwiga zapewnia jednak, że dopóki będą osoby potrzebujące, to i ona będzie w ten sposób pomagała. A już teraz w puławskim środowisku jest znana jako „królowa naleśników”.
ŁuG / opr. WM
Fot. archiwum