– Jesteśmy czujni, ale nie zmęczeni tematem wojny – mówi dr Karolina Podgórska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Jednak, jak twierdzi, po ponad 3 miesiącach wojny, społeczne przejęcie sytuacją jest na niższym poziomie.
CZYTAJ: Lublin: Autobusy jadące na Ukrainę wypełnione pasażerami wracającymi do domów
– To chyba nie jest tak, że jest zmęczenie na przykład pomaganiem. Inicjatywy się zmieniają, a także sposób i formy pomocy – zaznacza dr Karolina Podgórska. – Ludzie, którzy oddolnie jej udzielali, w pewnym sensie mogą być zmęczeni, jeśli utknęli w takiej sytuacji, że nie mają wsparcia zewnętrznego. Z racji tego, że w tej chwili ruch jest mniej intensywny i nie mamy już do czynienia z tak masowym napływem, tylko to w jakimś sensie się naturalnie uregulowało, to społeczne przejęcie sytuacją jest na niższym poziomie. Jesteśmy w stanie spokojniej podejmować decyzje, jest więcej czasu na namysł, reagowanie i tak dalej. Jeśli chodzi o ogólne zmęczenie tematem, to można się odnieść do tego, co widać w mediach. One żyją czymś, co jest bardzo intensywnie powielane, dopóki to się odbywa, natomiast po pewnym czasie temat schodzi na drugi plan. Myślę, że to też jest taka forma społecznej znieczulicy. Dostaliśmy taką ilość różnych negatywnych informacji, pojawiły się formy przekazu, zdjęcia czy filmy, coś z czym przez długi czas w mediach nie mieliśmy do czynienia, że już mniej to na nas oddziałuje. Nie stawiałabym tezy, że ludzie są zmęczeni wojną. Z racji sytuacji geopolitycznej, jesteśmy w takim momencie i miejscu, że nie możemy być zmęczeni wojną. Raczej trzeba zachować czujność, myśleć strategicznie i być „w pionie”.
Ten temat wydaje się wszechobecny, nawet jeśli o nim stricte nie rozmawiamy.
– Mamy 100 dni tej wojny. Czy to dużo? Tak naprawdę to nie, to 3 miesiące. Z tym że były one wypełnione tak wysoką mobilizacją, różnymi emocjonalnymi elementami dla społeczeństwa, że stąd ewentualne zmęczenie, choć nawet nie używałabym tego słowa. Myślę, że po prostu jesteśmy na innym etapie, co zresztą jest bardzo naturalne. W sytuacjach kryzysowych literatura też opisuje wszystko i że te etapy zachodzą. Można nawet przewidzieć, że w dalszej kolejności będą się działy jakieś inne rzeczy. Myślę, że wciąż jesteśmy czujni, natomiast jako społeczeństwo spokojnie podchodzimy do pewnych rzeczy.
Czyli nasza zdolność do analitycznego myślenia, czy analizowania, nie zniknęła w okresie tych 3 miesięcy?
– Myślę, że nie zniknęła i wydaje mi się, że wzrosła. Fakt, że mamy doświadczenie dotyczące pomocy osobom uciekającym i że jest tu tak wiele tematów i wątków do zagospodarowania, z którymi zetknęli się zwykli ludzie, sprawił, że oni lepiej poznali temat i specyfikę. Bardziej zrozumieli, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. Nasza reakcja w pierwszej chwili była bardzo emocjonalna. W tej chwili wiemy więcej z własnego doświadczenia. Myślę, że własne doświadczenia społeczne są niezwykle cenne w ocenie całej sytuacji. To jest coś, co buduje większą wiedzę na ten temat, niż tylko newsy z Internetu.
Czy można przewidzieć, co będzie dalej? Jak społeczeństwo będzie się zachowywało?
– To, co jest książkowe, to intensywna reakcja w pierwszej tzw. recepcyjnej fazie kryzysu. Mówię tu też o przyjmowaniu osób. To jest rzecz, która najbardziej dotknęła Polskę. W tej chwili jesteśmy na etapie ugruntowywania się pewnych rozwiązań, prób i poszukiwania systemowych rozwiązań, które muszą się w pewnym momencie pojawić, bo bez tego nie damy rady na poziomie oddolnym realizować tego przez nie wiadomo jaki czas. Myślę, że w przyszłości będzie testowanie różnego rodzaju rozwiązań. Eksperci często podkreślają, że testem na temat podejścia społeczeństwa np. do sytuacji obecności uchodźców w Polsce, będzie początek roku szkolnego. Wtedy zorientujemy się, jak z tym nowym rozdaniem szkolnym wygląda. Będzie informacja, ile osób u nas zostało, w związku z czym ile rodzin zostało, jak kształtować dalej tę politykę społeczną. Potrzeba na to trochę czasu. Natomiast w sensie politycznym jakimiś kamieniami milowymi będą wybory, które po kolei będą nadchodzić, o ile sytuacja w tym momencie będzie podobna. Cały problem polega na tym, że nie jesteśmy wróżbitami, nie możemy przewidzieć, w jaką stronę te międzynarodowe kwestie polityczne będą zmierzać.
Jaka jest w tym wszystkim rola mediów?
– Bardzo bym chciała, by była ona informacyjna i by rzetelnie informowały o wszystkim. Oczywiście mamy do czynienia z różnymi źródłami informacji. Powinniśmy się bardziej skupić na zarządzaniu tą nową sytuacją społeczną, którą mamy. Nawet dziś widziałam nowe billboardy, które się pojawiły. Są z przekazem po ukraińsku. Taka może być rola mediów, by dotrzeć zarówno do Polaków, jak i osób z Ukrainy, z jakimiś informacjami na temat tego, jakim my jesteśmy społeczeństwem, czego tu można oczekiwać. Myślę, że media powinny być przestrzenią do debaty. Jak my chcemy budować tę wspólną obecność budować, to należy o tym jak najwięcej rozmawiać i słuchać tych osób, które przyjechały. By one mogły się wypowiedzieć, byśmy nie wymyślali rozwiązań, które nam się wydają słuszne. Część ekspertów krytykuje fakt, że tak wiele dzieci z Ukrainy na szybko próbowano zapisać do szkół, na już, tak żeby one nie odczuły za bardzo, że coś się wydarzyło i by nadal mogły chodzić do szkoły. Jeśli jest to sytuacja krótkotrwałej obecności i rodzina wie, że dzieci będą tu przez miesiąc czy dwa, bo mają inne plany, to może to nie ma sensu. Ten system edukacji może nie powinien być tak natychmiastowo i na gorąco nasycany obecnością dzieci, bo to jest również dla nich trudne. Są tu więc takie kwestie wymagające dużego przemyślenia i wydaje mi się, że media powinny być też taką tubą dla odczuć społecznych i powinny o tym informować.
CZYTAJ: Dr Łukasz Lewkowicz: Kongres Trójmorza pod znakiem Ukrainy
Na początku był duży stres i strach u wszystkich, poczucie winy za normalne życie. Jak jest teraz? Czy odnajdujemy się już jakoś w tej nowej sytuacji?
– Myślę, że patrząc na to trochę psychologicznie, jest tu ważny wątek tych wszystkich podmiotów formalnych czy nieformalnych zaangażowanych w jakiekolwiek działania. To jest taki moment, gdy ludzie dochodzą do wniosku, że po prostu muszą odpocząć i organizują sobie ten odpoczynek, na przykład poprzez to, że zwyczajnie jadą na urlop. Dopuszczają to, że trzeba chwilę przestać, bo się nie da. Te osoby, które gdzieś na początku były w to wszystko zaangażowane bardzo intensywnie, też stosunkowo szybko znikły z tego krajobrazu. Jest więcej czasu na namysł, na zdobyte doświadczenie. Łatwiej jest zarządzać pracą większych pomagających gremiów. Zmienia się struktura, inne typy formy pomocy się oferuje. Myślę, że to jest bardzo dynamiczny proces.
Jak podkreśla dr Karolina Podgórska, czujność, która wykształciła się w społeczeństwie, w trakcie trzech miesięcy wojny może pozytywnie wpływać na możliwość selekcji informacji, a także na mniejszą podatność na fake newsy.
InYa / opr. LysA
Fot. archiwum