Choć wieś jest niewielka, ma swoją bohaterkę. To Paulina Hołysz, artystka ludowa i społeczniczka, która niemal całe życie mieszkała i działała w Strupinie Dużym pod Chełmem.
CZYTAJ: Strupin Duży upamiętnił Paulinę Hołysz. W miejscowości stanęła ławeczka artystki
Pamiętają ją już nieliczni, ale wszyscy, którzy o niej mówią, podkreślają że była przede wszystkim dobrym człowiekiem. Jej twórczość poetycką doceniono dopiero w latach 60. XX wieku. Zbierała pieśni, przysłowia, materiały dotyczące obrzędów i wierzeń ludowych. Na ich podstawie napisała widowisko obrzędowe „Nasze wesele”, którego premiera była wielkim wydarzeniem w regionie.
– Panią Paulinę poznałam najpierw przez wiersze, które pisała. Wygrałam kiedyś jej tomik poezji w konkursie szkolnym, ale nie specjalnie mnie to wtedy interesowało – mówi Justyna, mieszkanka Strupina Dużego. – Dopiero ostatnio, kiedy zagłębiłam się w jej wiersze i biografię, zauważyłam, że była bardzo ciekawą postacią. W Strupinie dużo się o niej mówiło, ale tak naprawdę każdy ogólnie ją kojarzył. A tu się okazało, że – jak dla mnie – była jedną z pierwszych wiejskich feministek, ponieważ w pewnym momencie, z tego, co wyczytałam w biografii, porzuciła męża, z którym żyła nieszczęśliwie, nigdy nie miała dzieci, ale za to miała bardzo dużo dzieciaków, które przychodziły do niej do świetlicy i którym pomagała, szerzyła kulturę, była taką „ciocią”.
– Pani Paulina żyła w naszym regionie, przeważnie w Strupinie Dużym – mówi Ryszard Mielniczuk, dyrektor Wydziału Promocji, Kultury i Sportu Gminy Chełm. – Tutaj mieszkała, tworzyła oraz działała społecznie i kulturalnie. Jej dom to była taka świetlica wiejska. Potrafiła tak sobie zjednać ludzi, zarówno dzieci i dorosłych, i zaangażować w realizację teatru wiejskiego, przedstawień, śpiewania pieśni, obrzędów.
– „Nasze wesele” odbywało się według pomysłu i twórczości Pauliny Hołysz, która potrafiła ściągnąć młodzież, nauczyć tańczyć i śpiewać – mówi Eugeniusz Moroz, mieszkaniec Strupina Dużego. – Młodzież chętnie recytowała i występowała. Młodzi ludzie garnęli się, przychodzili nawet z okolic. Mój starszy brat Tadeusz uczestniczył w tym widowisku jako pan młody. Po sąsiedzku Jadwiga Kuchta była panną młodą. Mój ojciec Aleksander, już nieżyjący, grał na skrzypcach. To było wydarzenie na całą gminę – wtedy była gmina Pokrówka, obecnie – gmina Chełm. Właśnie ten rejon obejmowało to „Wesele”. Wiem, że do inscenizacji koszono zboże, wszystko było naturalne. Żeńcy – młodzi ludzie, w strojach ludowych, podbierali snopy, mężczyźni kosili kosami. Byli w ubiorach niezbędnych do inscenizacji, bo na co dzień rolnik tak nie chodził ubrany. Piękne wspomnienia, ale byłem młodym chłopczykiem i mało pamiętam.
– Wszyscy ją lubili, była przyjemna i z każdym porozmawiała. Jak ktoś się smucił, to pocieszała. Była fajna. Matka mi opowiadała, że było wesoło, wszyscy tańczyli – mówi jedna z mieszkanek.
– Jestem wnukiem rodzonej siostry cioci Pauliny, a nazwisko mam identyczne jak ciotka dlatego, że ciotka Paulina i moja babcia wyszły za mąż za dwóch panów Hołyszów, stryjecznych braci – opowiada Leszek Hołysz. – Mam już 68 lat. Jako nastolatek bardzo często przyjeżdżałem z rodzicami do Strupina, skąd pochodził mój tata. Często bywałem w jej chałupinie, bo ciężko to nazwać domem i tam sobie często rozmawialiśmy. Mieliśmy jakieś porozumienie. W szkole podstawowej, a później średniej, ja się nieźle uczyłem, a ciotka zawsze była ciekawa świata, więc to był temat rozmów: świat i to, co dzieje się dokoła. Ciotka była osobą bardzo ciepłą i życzliwą, nie tylko ludziom. Nie dała nikogo skrzywdzić Kochała ludzi, a zwłaszcza dzieci, choć własnych nie miała. Ale właściwie wszystkie dzieci strupińskie traktowała jak własne. Była wielką przyjaciółką zwierząt. Ciotka, idąc przez wieś, nie była sama. Za nią biegło kilka piesków, kotków i to było wzruszające. Rzadko zdarza się taka osoba. Nie była nazywana „ciotką” tylko przez członków bliskiej rodziny. Właściwie wszyscy mieszkańcy mówili do niej „ciotka”. Nie mówili „pani Paulino” czy „pani Hołyszowa”.
– Paulina Hołysz była przede wszystkim poetką, jedną z ostatnich autentycznych poetek ludowych, której pieśni i wiersze wyrastają z dawnej tradycji pieśni anonimowych, wiejskich – mówi Ilona Sawicka, etnolog z Muzeum Ziemi Chełmskiej. – Jej poezja skupia się przede wszystkim na umiłowaniu przyrody, przyrody. Ona była bardzo związana z ziemią. Są jej wiersze, w których ona wyraża wręcz organiczne związanie z tą rodzinną ziemią. Myślę, że jej poezja jest dlatego wartościowa, że jest jednym z ostatnich śladów takiej autentycznej niestylizowanej poezji ludowej. Jeśli chodzi o malarstwo, to w naszych zbiorach posiadamy trzy czy cztery akwarele pani Pauliny i są to przede wszystkim widoczki z rodzinnej wsi. Malowała chaty i okoliczną przyrodę.
– Jeżeli chodzi o ławeczkę, to jestem zaskoczony, ponieważ pamiętam ciotkę jako osobę już w podeszłym wieku. Tak młodzieńczo roześmianej, jak na tej ławeczce, nie pamiętam. To jest na pewno kopia zdjęcia z lat 30., kiedy ona wróciła do Strupina po odejściu od męża. Ale jest bardzo udana: roześmiana twarz. Ciotka taka była. Nawet jak była zmęczona życiem i schorowana, to była zawsze radosna.
Paulina Hołysz urodziła się w 1892 roku w Strupinie Dużym, całe życie pracowała na roli, a w wolnych chwilach angażowała się w sprawy lokalnej społeczności. Jako poetka debiutowała w 1960 roku.
Zmarła w 1975 roku. W jej rodzinnym Strupinie odsłonięto jej ławeczkę. Jej autorem jest lokalny artysta Krzysztof Skóra.
NowA/ opr. DySzcz
Fot. Agnieszka Nowosad