Rodzice uczestników letniego obozu wypoczynkowego dla dzieci i młodzieży w Grecji skarżą się na warunki wyjazdu. Zarzucają brak organizacji i narażenie dzieci na odwodnienie i przegrzanie podczas czekania na zastępczy autokar w momencie, kiedy pojazd, którym jechali uczestnicy, popsuł się w Serbii. Zarzutów jest więcej, m.in. złe warunki w hotelu i spleśniałe jedzenie. Organizator wyjazdu uważa, że nie ma sobie nic do zarzucenia i wszystkiego dopilnował z należytą starannością. Zapewnia też, że dzieciom na pewno nie brakowało wody.
Organizatorem letniego wypoczynku jest biuro podróży z Łęcznej. Na wymarzone wakacji do Grecji wybrały się dzieci i młodzież z miejscowości Niemce. Sprawę dotyczącą nieprawidłowości podczas wyjazdu zgłosili nam rodzice. Wypowiedzieć się w sprawie chciał tylko jeden z nich, zachowując przy tym anonimowość. – Hotel na tym wyjeździe nie spełniał wszystkich warunków sanitarnych. Budził zastrzeżenia, jeżeli chodzi o pokoje, na stole trafiały się spleśniałe ciasta, brakowało ciepłej wody w niektórych pokojach. Najgorszą rzeczą był powrót. Dzieci wyjechały o 8.00 rano w niedzielę, dojechały do Serbii, a w Serbii autokar zatrzymał się, ponieważ się zepsuł. Do godziny 2.30 dzieci spały na walizkach – opowiada jeden z rodziców.
Upał, zmęczenie, wielogodzinne oczekiwanie bez klimatyzacji – tak opisuje to zdarzenie jedna z uczestniczek wyjazdu. – Jesteśmy w środku Serbii. Zaczęło się tak, że stanęliśmy na drodze. Przekazali nam, że na dworze jest 40 stopni i w autobusie coś się przegrzało. To było około 16.30. Później autokar nie mógł jechać więcej niż 20 km/h. Tym tempem dotoczyliśmy się do pobliskiej stacji na godz. 17.00. Byliśmy tam do ok. 19.00, czekając na serwis. Później okazało się, że serwis nie przyjedzie i my musimy tam dojechać 15 km. Autokar przetoczył się 2 km i dalej już się nie ruszył. To było przy autostradzie. Czekaliśmy na holownik od 19.30. W autokarze było strasznie gorąco, więc siedzieliśmy na krawężniku. O 22.30 kazali wyjąć bagaże, bo przyjedzie holownik, a po nas inny autokar. To miało być za chwilę. Ta chwila trwała do 2.00 w nocy. Do tego czasu spaliśmy na zamkniętych walizkach. O 2.15 przyjechał autokar i pojechaliśmy do hotelu. W autokarze podobno zepsuł się filtr paliwa – relacjonuje jedna z uczestniczek wyjazdu.
– Nie można wszystkiego przewidzieć, ale organizatorzy tego typu wyjazdów mają doświadczenie i powinni być przygotowani na ekstremalne sytuacje, wiedzieć, jak się w nich zachować i odpowiednio reagować – uważa miejski rzecznik konsumentów w Lublinie, Lidia Baran-Ćwirta. – Nie da się przewidzieć wszystkiego. Te nadzwyczajne okoliczności bywają naprawdę trudne do ogarnięcia, a czasem nawet tragiczne. Na to nie mamy wpływu, mimo że przecież organizatorzy są coraz bardziej profesjonalni. Trzeba przyznać, że starają się współpracować na gruncie nie tylko polskim, ale i międzynarodowym, zabezpieczać swoje interesy. Tak naprawdę zły marketing ciągnie się później przez wiele lat. Nikt prowadzący działalność nie chce mieć przypiętej brzydkiej etykiety. Oczywiście stawiam się tu też w roli konsumentów. Też chciałabym zawsze być w pełni, bardzo starannie obsłużona, nawet w tych ekstremalnych sytuacjach, których nie da się przewidzieć. Dla uczestników jest to sytuacja nieprzewidywalna, trudna, niosąca ze sobą ogromne emocje (u dzieci pewnie też płacz i strach). Natomiast profesjonalista bierze za to pieniądze, żeby wszelkie ryzyka zabezpieczyć. Przejazd zastępczy, zorganizowanie hotelu w innym miejscu, a przede wszystkim zapewnienie napojów chłodzących, obiadu czy innego posiłku w międzyczasie – to standardy, które absolutnie powinny być zachowane.
– Na postoju nikt nie dowiózł żadnych napojów ani posiłku – mówi jeden z rodziców. – Dzieci zjadły posiłek dopiero o 10.00 następnego dnia w hotelu. Tego samego dnia o godz. 17.00 ruszyli. Serbski autokar dowiózł dzieci do granicy węgierskiej, pod Budapeszt. Tam o 4.00 rano zostały wysadzone na pobocze. Autokar odjechał i dzieci do godz. 7.30 czekały na podstawienie kolejnego autokaru. Dzieci miały dojechać do Węgier i tam miał już czekać autokar. Autokar miał ruszyć z Polski i tam te autokary miały się spotkać. Okazuje się, że ten polski autokar również miał awarię i wracają w tej chwili autokarem węgierskim. Na którą godzinę dojadą? Jeszcze tego nie wiemy. Dzieci miały być w domu o godz. 12.00 w poniedziałek. Jest w tym momencie wtorek, więc jest już doba opóźnienia. Miejmy nadzieję, że w późnych godzinach wieczornych dojadą na miejsce.
Dzieci na wypoczynek zapisywały się u jednego z nauczycieli szkoły w Niemcach, Tadeusza Nowaka, który twierdzi, że od lat współpracuje z łęczyńskim biurem podróży i nigdy nie było podobnych problemów, a sytuacja, która ma miejsce, to jakieś fatum. – Dzieci prosiły mnie, żeby umożliwić im wyjazd zagraniczny. Była pandemia, w ubiegłym roku nie można było nigdzie pojechać. Już kilka razy jeździliśmy na kolonię za granicę. Z firmą Stanpol współpracujemy od kilku lat. Wyjazdy zawsze były udane, było bezpiecznie, a ten wyjazd… Coś od początku było nie tak. Dwa lata temu byliśmy w tym hotelu i wszystko było w porządku. Działała klimatyzacja, posiłki były… Podobno mieli jakiś problem z elektryką, coś tam się wydarzyło, więc ta stołówka była unieruchomiona przez jeden dzień, a potem na drugi dzień im to udostępnili. Ale zrealizowali program, bo byli na Skiatos, w Kalambace. No i nieszczęśliwy powrót… Sam jestem zmęczony, bo rodzice do mnie dzwonią, co się dzieje. Ja też nic nie wiem. I na tej zasadzie to wszystko funkcjonowało. Po prostu mieli takiego pecha. Nikt tego nie przypuszczał, nikt nie planował, tak się zdarzyło.
Z kolei Stanisław Przytuła, właściciel firmy Stanpol, która jest organizatorem wyjazdu, tłumaczy, że zrobił wszystko, co w jego mocy, a nawet więcej, dbając o dodatkowe posiłki dla dzieci podczas problemów z autokarami. – Graniczyło z cudem załatwianie tych wszystkich spraw autokarowych, hotelowych, wyżywienia. Wszystko to, co mogliśmy zrobić, zrobiliśmy w niedługim okresie. Nie ma takiej możliwości, żeby w godzinach wieczornych w niedzielę cokolwiek załatwić, jeszcze w Serbii. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że Serbia nie jest krajem Unii Europejskiej. Załatwianie czegokolwiek naprawdę graniczy z cudem. Jeżeli nie ma się pewnych kontaktów czy układów, to nie da się tego załatwić. Grupa stanęła przy stacjach benzynowych, gdzie niedaleko były dwa hotele, ale one były zajęte. Musieliśmy czekać, aż załatwimy hotel. Załatwiliśmy hotel parę kilometrów dalej. Przyjechał autokar i zabrał dzieci. To, że stało się tyle godzin… Trudno, nie było innego wyjścia. Dzieci dostały lunch pakiety na drogę. Wyjeżdżając z Grecji, dostały jedzenie i picie. Było to przewidywane na takiej zasadzie, że jadą przez noc i na drugi dzień – zgodnie z ofertą – miały same wykupić sobie jedzenie. Ale że stało się tak, jak się stało, to na drugi dzień rano dostały śniadanie, obiad i jeszcze lunch pakiety na drogę. W związku z tym, że na Węgrzech znowu stało się to, co się stało, zadecydowaliśmy, że w porze obiadowej, jadąc do Polski, dostaną obiad. To wszystko jest na koszt firmy. To nie na takiej zasadzie, że albo zapłacą, albo nie mają picia czy jedzenia. Jeżeli ktoś tak mówi, to mówi nieprawdę – dodaje Stanisław Przytuła.
Co do zarzutów odnośnie jedzenia i stanu hotelu, właściciel biura podróży twierdzi, że z uzyskanych przez niego informacji wynika, że jedzenie było takie, jak zazwyczaj podawane jest w Grecji. Z kolei jeśli chodzi o ciepłą wodę, to przyznaje, że taki problem pojawił się, ale trwał tylko jeden dzień.
Według najświeższych informacji dzieci mają dotrzeć do domu we wtorek (26.07) wieczorem.
RyK / opr. WM
Fot. nadesłane