Kot domowy został sklasyfikowany jako „inwazyjny gatunek obcy” przez Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk. Nie niesie to jednak za sobą żadnych konsekwencji prawnych – w świetle prawa kot nie jest gatunkiem inwazyjnym.
Dla środowiska naukowców i przyrodników jest to okazja, żeby mówić o dużym i złożonym problemie.
– Kot domowy został uznany przez Instytut Ochrony Przyrody PAN za inwazyjny gatunek obcy, ponieważ naukowo jest to jak najbardziej prawidłowe. Tak jest uznawany w zasadzie na całym świecie – mówi Bartłomiej Gorzkowski z Fundacji Epicrates. – Został nawet wpisany na listę 100 najgroźniejszych gatunków inwazyjnych świata. To lista opracowana przez Światową Unię Ochrony Przyrody. Natomiast to nie odnosi się bezpośrednio do przepisów obowiązujących w Polsce. Na tej liście naukowej, liście Instytutu Ochrony Przyrody, jest ok. 1800 różnych gatunków występujących w Polsce, oczywiście gatunków obcych. Natomiast w naszych przepisach znajduje się tylko kilkadziesiąt gatunków. Kot domowy jako gatunek obcy nie może być wprowadzany do środowiska, nie może być przemieszczany w tym środowisku, zgodnie z art. 7 pkt 1 ustawy o gatunkach obcych. Natomiast nie obowiązują go wszelkie inne regulacje, które obowiązują w stosunku do dwóch list: inwazyjnych gatunków obcych stanowiących zagrożenie dla Polski i stanowiących zagrożenie dla Unii. Na tych listach znajdują się gatunki, co do których przewidziane są pewne procedury i dodatkowe obostrzenia. Kota domowego to nie obejmuje.
CZYTAJ: „Nie każdy pies jest dla każdego”. Adopcja lub zakup zwierzęcia to odpowiedzialna decyzja
– Każdy myśli, że „gatunek inwazyjny” to jakiś straszny termin, który stygmatyzuje te zwierzęta – zauważa dr n. wet. Jerzy Ziętek, adiunkt w Katedrze Epizootiologii i Klinice Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. – Co robić w takiej sytuacji? Przede wszystkim nie panikować. Nikt nie zamierza zabijać kotów, odławiać czy robić problemów właścicielom.
– Jeśli chodzi o kota domowego, to można pokusić się o stwierdzenie, że jest to gatunek sztuczny. Jest to gatunek stworzony przez człowieka, czyli udomowiony – zaznacza Bartłomiej Gorzkowski. – Udomowiony na terenie Bliskiego Wschodu, częściowo Afryki, na terenach rozciągających się od doliny Nilu do południowej części Mezopotamii. W procesie udomowienia nastąpiły zmiany w budowie i psychice tego zwierzęcia. Jest to tzw. syndrom udomowienia. Powstał całkowicie nowy gatunek. Ten gatunek kota domowego my ludzie sprowadziliśmy do Europy i wprowadziliśmy go do środowiska. Jest więc gatunkiem obcym. Czy można powiedzieć, że jest inwazyjnym gatunkiem obcym? Z naukowego punktu widzenia jak najbardziej tak. Wiele badań naukowych – nie tylko prowadzonych w Polsce, ale ogólnie na świecie – potwierdziło negatywny wpływ tego gatunku na przyrodę.
– Jest to raczej informacja dla nas wszystkich o tym, że pojawił się problem – mówi lek. wet. Paweł Różański z Przychodni Weterynaryjnej Rex w Lublinie. – Paradoksalnie te zwierzęta, które żyją w stanie wolnym – mówię o zdziczałych kotach domowych – to zwierzęta często wykastrowane, czyli niezdolne do rozrodu. Natomiast oczywiście nie dotyczy to wszystkich zwierząt. Te koty, które są wypuszczane (a to w dużej części niekastrowane samce, mające właścicieli) zapładniają młode kotki, które w wieku 5 miesięcy są w ciąży. Z tych młodzieńczych ciąż powstają 3 mioty rocznie – od 2 nawet do 10 kociąt. Taka 5-miesięczna kotka zachodzi w ciążę, po kolejnych 2 miesiącach ma swoje pierwsze kocięta. Przyrost liczby kotów jest nieograniczony.
– Na naszych terenach żyją inne kotowate, jak na przykład ryś albo żbik, przy czym niestety w związku z działalnością kota domowego populacja żbików jest krytycznie zagrożona. Koty mogą się krzyżować i dawać płodne potomstwo z naszymi żbikami, przez co w zasadzie ciężko znaleźć żbika, który byłby żbikiem czystej krwi – mówi dr n. wet. Jerzy Ziętek.
– Badania publikowane w Polsce w 2019 r. mówią o tym, że każdego roku koty zabijają na terenie naszego kraju ok. 631 milionów drobnych ssaków i ok. 144 milionów ptaków. Do tego dochodzą gady, płazy, bezkręgowce. Jest to naprawdę potężny wpływ na nasze środowisko – podkreśla Bartłomiej Gorzkowski. – Co istotne, liczba kotów nie jest skorelowana z liczbą potencjalnych ofiar, tak jak w przypadku naturalnych drapieżników, gdzie liczebność danego gatunku drapieżnika zależy od tego, ile jest jego potencjalnych ofiar – czy może się wyżywić, czy nie. W przypadku kotów liczba tych zwierząt jest uzależniona od liczby ludzi, bo to człowiek dokarmia i leczy koty, a także wprowadza coraz to nowe osobniki do środowiska.
– W ubiegłym roku w okolicach Warszawy stwierdzono nagły wzrost liczby przypadków zwierząt domowych, takich jak psy i koty, chorych na wściekliznę. Problem wpływa bezpośrednio na zagrożenie bezpieczeństwa ludzi. Wścieklizna jest chorobą śmiertelną. Jeśli wystąpią objawy choroby, to po prostu się umiera, trzeba to jasno powiedzieć. Jeżeli chodzi o kwestie prawne, to szczepienia psów są obowiązkowe. Natomiast paradoksalnie kotów, jako zwierząt wychodzących, nie – zauważa lek. wet. Paweł Różański. – Nie ma takiej ustawy. W związku z tym uzupełnieniem tego jest rozporządzenie wojewody mazowieckiego, a u nas takie rozporządzenie nakazuje szczepienie kotów w kilku gminach województwa lubelskiego. Chciałem zwrócić uwagę, że koty są bardziej narażone na wściekliznę, ponieważ kontaktują się z naturalnym rezerwuarem wścieklizny, którym są gryzonie leśne i polne. Na przestrzeni wielu lat widzimy niesamowity progres. Ludzie szczepią koty przeciwko wściekliźnie, więc ten temat w terenie miejskim jest regulowany. Wynika to ze wzrostu świadomości. Natomiast na terenach wiejskich niestety jest to temat dalej niezałatwiony.
CZYTAJ: Lublin: Miasto walczy z ogniskami barszczu Sosnowskiego
– Tak naprawdę te koty – czy tzw. wolno bytujące, czy te wypuszczane przez ludzi, żeby sobie pohasały – są w rzeczywistości zwierzętami żyjącymi w stanie bezdomności. Przecież psa, który też jest gatunkiem udomowionym, nie wypuszczamy, żeby sobie pohasał po lesie i zjadł sarnę czy zająca – zauważa Bartłomiej Gorzkowski.
– Koty często uczestniczą w bójkach czy wypadkach. Mamy całkiem sporo takich pacjentów. Wielu pacjentów spotykamy niestety na ulicach. Proszę zwrócić uwagę, że mamy sezon motocyklowy. Kot pod kołami to duże ryzyko – dla samych kotów, które cierpią, ale też dla ludzi – mówi lek. wet. Paweł Różański.
– To problem na lata. Rozwiązanie nie jest tanie ani proste. Na pewno edukacja jest konieczna. Gdyby kot miał być zwierzęciem dzikim, to poradziłby sobie doskonale bez ludzkiej pomocy. Jednak koty są dokarmiane, leczone. Nikt tak nie postępuje z gatunkami dzikimi. Koty to zwierzęta zależne od człowieka, trzeba im pomóc, dokarmiając czy lecząc. Z drugiej strony one w tym naszym środowisku być nie powinny – stwierdza Bartłomiej Gorzkowski.
– Mam 3 kotki i jestem bardzo szczęśliwa, że je mam. Nie wyobrażam sobie życia bez nich – mówi pani Gabriela. – Uważam, że każdy kociarz powinien być odpowiedzialny i trzymać koty w domu ze względu chociażby na choroby. Moje kocice są wysterylizowane, ale siedzą w domu. Nie wyobrażam sobie wypuścić je na ulicę. Koty są szczęśliwe, tylko trzeba o nie zadbać. Drapaki, miejsce do spania, miłość właścicieli – i kot jest szczęśliwy, jest mu dobrze.
– Zwierzęta, które nauczone są wychodzenia na zewnątrz, niestety będą reagowały tak jak każdy reaguje na odosobnienie, czyli stresem. Koty są zwierzętami bardzo inteligentnymi i wrażliwymi. Można spodziewać się zaburzeń behawioralnych. Bardzo trudne będzie zatrzymanie w domu kotów, które już wychodzą. Oczywiście, jeśli nie nauczymy ich korzystania z wolności, doskonale przystosują się do przebywania w domach – zaznacza lek. wet. Paweł Różański.
– Kotu należy poświęcić odpowiednią ilość czasu. Jak nie mamy czasu na kota, to po co nam kot? Po drugie, ważne, żebyśmy zadbali o zbilansowane pożywienie, żeby kot nie tył, żebyśmy zapewnili mu rozrywkę. Jeśli zapewnimy mu rozrywkę (w tym momencie rynek jest nasycony różnymi drapakami czy słupkami do wspinaczek), jeżeli będziemy poświęcać mu czas na zabawę, to kot nie będzie wymagać wychodzenia – podkreśla dr n. wet. Jerzy Ziętek.
– Twierdzenie, że koty w blokach polują na szczury, jest błędne. Koty, które są dokarmiane, nie będą polowały na szczury czy myszy. Będą traktowały je jako zabawki, więc ich łupem będą padały zwierzęta chore. Zatem nie wpływają w żaden sposób na populację gryzoni. Temat jest bardzo szeroki i bardzo cieszę się, że się pojawił – mówi lek. wet. Paweł Różański.
– Pewnie dostałbym Nobla, gdybym teraz w ciągu 2 minut wymyślił rozwiązanie tego problemu. To wymaga burzy mózgów ludzi o różnej specjalności, naukowców z różnych dziedzin. Faktów naukowych nie powinno się zatajać. To, że nie będziemy o nich mówić, nie oznacza, że problem zniknie. Natomiast to, że środowiska biologów, naukowców, przyrodników o tym mówią, nie znaczy, że sugeruje się radykalne rozwiązania, jak na przykład w Australii. Tam zaszła już taka konieczność. Powszechna świadomość problemu powinna ułatwić znalezienie mądrego rozwiązania. To człowiek wprowadził kota domowego do środowiska i to człowiek winien wziąć za to odpowiedzialność – dodaje Bartłomiej Gorzkowski.
W Polsce żyje około 7 milionów kotów.
LilKa / opr. WM
Fot. pixabay.com