Pierwszego marca wojska rosyjskie weszli na terytorium ukraińskiego miasta Chersoń. Już od kilku miesięcy miasto wraz z mieszkańcami znajduje się pod okupacją rosyjską. Reporterce Radia Lublin udało się dotrzeć do obywatela Ukrainy, który był Chersoniu, gdy weszły tam wojska rosyjskie.
CZYTAJ: „Chersoń to Ukraina”. Mieszkaniec o realiach okupowanego przez Rosjan miasta
Jak wyglądało życie w tymczasowo okupowanym Chersoniu?
– Sklepy okradzione, po mieście jeżdżą samochody, oznakowane czołgi, godzina policyjna – mówi Aleksander Czechun, który z Chersonia wyjechał z niepełnoletnią córką 22 maja. – Wieczorem, jak już było ciemno, zawsze było widać, jak lecą rakiety w jedną i drugą stronę. Przerażające.
Widać było dużo rosyjskich wojskowych?
– Widać było ich dużo w mieście. Wchodzili do sklepów. Kradli, zabierali sobie produkty – najczęściej alkohol, papierosy i produkty przetworzone. Często imprezowali – opowiada Aleksander Czechun.
Czy w sklepach trzeba było płacić w rublach?
– Kiedy my byliśmy w Chersoniu, płaciliśmy jeszcze w hrywnach. Ale w sklepach i tak już za wiele rzeczy nie było. Po tym jak miasto zostało okupowane, produkty kupowaliśmy na rynku albo jak w latach 90. XX wieku w samochodach, Apteki, banki były zamknięte. Nawet jeśli masz pieniądze na karcie, nie było realnej możliwości, żeby je wypłacić – stwierdza Aleksander Czechun.
CZYTAJ: Zniszczenie mostu w Chersoniu może zamknąć rosyjskim wojskom drogę odwrotu z miasta
Wiem, że na tymczasowo okupowanych terytoriach Rosjanie wchodzą do mieszkań, przeszukują je. Czy u Państwa też były takie przypadki?
– Tak było. Podjeżdżały samochody, Ruscy wybili okna. Wchodzili do mieszkań, szukali aktywistów, pracowników służby bezpieczeństwa Ukrainy. Teraz jeszcze przeszukują garaże. Szukają amunicji – opowiada Aleksander Czechun.
Chersoń został okupowany dość szybko. Wojna się zaczęła 24 lutego, a już w marcu miasto było pod okupacją rosyjską. Jakie były wtedy nastroje społeczne?
– Przez długi czas ludzie wychodzili na pokojowe protesty z plakatami „Chersoń to Ukraina”, a potem Ruscy zaczęli strzelać do ludzi i rzucać w nich granaty dymne. Ale ludzie w dalszym ciągu nie przyjęli do wiadomości, że Chersoń to Rosja. Nie, Chersoń to Ukraina – stwierdza Aleksander Czechun.
A jak było z mediami?
– Kiedy Rosjanie zaczęli okupować Chersoń, wzięli pod swoją kontrolę telewizję. I wtedy zaczęła się propaganda rosyjska. Kilka razy oglądałem, co oni tam mówili na temat naszego obwodu, ale było to nie do wytrzymania. Mówili, że Chersoń to Rosja. Pokazywali szczęśliwych ludzi. Przewozili specjalnie z Krymu ludzi, którzy grali przed kamerą zwykłych mieszkańców i udawali, że wszystko jest super. Wszystko to była inscenizacja. Byli snajperzy, którzy kontrolowali i nie wpuszczali prawdziwych mieszkańców na takie przedstawienia – mówi Aleksander Czechun.
CZYTAJ: Dowództwo Południe: siły ukraińskie posuwają się w kierunku chersońskim
Przyjeżdżały specjalne pociągi, z których wychodzili ludzie i oni grali mieszkańców?
– Każdy mieszkaniec Chersonia zna swoich. A jeśli tysiąc osób mówi o tym, że nie zna osób na takich uroczystościach, oczywiste jest, że to nie są mieszkańcy Chersonia. Zresztą, dopóki nie było ataków na mieszkańców miasta, dużo ludzi wychodziło na protesty – wyjaśnia Aleksander Czechun.
Jak Wam udało się wyjechać z Chersonia? Wiem, że są dwa sposoby: jeden przez obwód zaporoski, a drugi przez Krym.
– Wyjazd przez obwód zaporoski jest bardzo niebezpieczny. Trzeba jechać praktycznie przez pole walki. Często są ostrzały i jest duże ryzyko. My jechaliśmy przez Krym. Kolejka była nieduża. Czekaliśmy 6 godzin, a potem 6 godzin nas przepytywano. Sprawdzali telefony, pytali o znajomych, kazali się rozebrać i sprawdzali, czy nie mamy tatuaży. Przepytywała nas rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa. Najpierw jeden, potem dwóch. Później wyprowadzili do innego pokoju, trwało to długo. Wypytywali nas o różne rzeczy, o nacjonalizm, o znajomych z policji, ze Zbrojnych Sił Ukrainy. My być może popełniliśmy błąd, bo usunęliśmy wszystko z telefonów i to im się bardzo nie spodobało. Mieli bardzo duże wątpliwości. Pytali, po co to zrobiliśmy. Tłumaczyliśmy, że przeczytaliśmy w Internecie, że lepiej tak zrobić. Ale gdyby oni zobaczyli moje poglądy wyrażane w Internecie, to by na pewno nas nie wypuścili. Wiem, że w Chersoniu już więcej niż 600 osób zniknęło, gdzieś ich wywieziono. Niektórzy wracają, a niektórzy nie – opowiada Aleksander Czechun.
Planuje Pan wracać do Chersonia?
– Tak, chce się do domu. W domu i ściany leczą – dodaje Aleksander Czechun.
InYa / opr. AnKoś
Fot. PAP/EPA/RUSSIAN DEFENCE MINISTRY PRESS SERVICE/HANDOUT