Po 11 latach przerwy w Tyszowcach znów odlewane są ponad 4-metrowe woskowe świece. Jest to tradycja sięgająca XVII wieku, związana z potopem szwedzkim.
CZYTAJ: Re:tradycja – nowa odsłona Jarmarku Jagiellońskiego
– Te świece to jest tożsamość, symbol Tyszowiec. Nigdzie na świecie nie ma tak dużych świec – mówi Konrad Jóźwik ze Stowarzyszenia Rozwoju Ziemi Tyszowieckiej. – Jakiś czas temu zgłosiło się do naszego Stowarzyszenia trzech panów: Jan Dudziński, Piotr Skórzyński, Bartłomiej Mac, z inicjatywą, iż chcieliby odlać ponownie tyszowieckie świece dla podtrzymania tradycji. Przez jedno ogłoszenie opublikowane w Internecie w tej chwili na warsztatach mamy około 20 osób. To młode osoby, które po prostu chcą się przyglądać, chcą się nauczyć. Nie ukrywam, ja również.
– Polewamy świeżym woskiem, żółtym, żeby świece miały ładny wygląd i wyglądały jak świece woskowe – instruuje Jan Dudziński. – Kiedyś nazywali to pozłotko – ozdobna część świecy polana ładnym woskiem. W tej chwili polaliśmy już drugą warstwę i świecę są ładne, żółte. Jeżeli lejemy od góry, świece mają prawie 5 metrów, wosk nie dochodzi do końca, nie rozpływa się po całej świecy i trzeba od dołu dolewać, żeby warstwa była równa na całej powierzchni. Bo jeżeli wosk zastygnie, to robią się takie zacieki, smugi i wtedy świeca nieładnie wygląda. W tej chwili są 4 świece. Przeważnie zawsze wylewamy 4 świece, bo przez 4 dni polewamy. Naleje się kilka warstw, trzeba poczekać, aby ostygło i żeby wosk stężał. Jeżeli naleje się dużo, to choć wosk będzie w postaci stałej i tak będzie miękki i wszystko po knocie się obsunie. Dlatego trzeba robić to stopniowo, żeby warstwy zastygały i wosk był twardy. A dopiero później lać kolejną warstwę.
– Świece wylewałem pierwszy raz w 2007 roku – opowiada Antoni Czarnecki. – To jest proces, który po prostu musi trwać. Nie da się tego zrobić ani powoli, ani szybko. Trzeba mieć surowiec: wosk naturalny, który wytwarza pszczoła i knot z nici bawełnianej. Świeca zakończona jest takim kołeczkiem przymocowanym na dole.
– Takie świece robiliśmy już chyba 11 lat temu i teraz chcieliśmy tę tradycję wznowić – mówi Jan Dudziński. – Przypomnieć, że mamy takie świece tyszowieckie. Są one pozostałością po konfederacji tyszowieckiej. Były wylewane i noszone w czasie procesji odpustowych, na Boże Ciało. Wystawiano je na rezurekcje, używano w procesjach dookoła kościoła.
CZYTAJ: „To nasza tradycja”. 13-metrowa palma stanęła w Świdniku [ZDJĘCIA]
– Historia świec sięga okresu potopu szwedzkiego, po zawiązaniu konfederacji tyszowieckiej – przypomina Konrad Jóźwik. – W 1655 roku była potyczka pod Tyszowcami wojsk konfederatów i szwedzkich. Wojska Konfederackie ją wygrały. W podzięce za to, że nie zostały wybite doszczętnie, wojska szwedzkie ofiarowały takiego „konia trojańskiego” konfederatom. Jak głosi legenda, ofiarowały 12 dużych świec w środku wypełnionych prochem. Świece te miały być odpalone podczas mszy dziękczynnej w kościele.
– Od 1655 roku, od konfederacji tyszowieckiej takie świece były noszone – dodaje Jan Dudziński. – Przerwa była po wypadku w kościele w ’58 lub ’59 roku. Rusztowanie się zawaliło, wtedy świecy nie noszono. Dopiero w 1983 roku zebrało się kilka osób i wznowiło tę tradycję. Do tej pory nosimy te świece.
– Jest kilka wersji, kilka legend, dlaczego te świece w XVII wieku nie zostały odpalone – przywołuje tradycję Konrad Jóźwik. – Jedna z nich jest taka, że księdzu przyśniła się Matka Boska i ostrzegła go, by nie odpalał tych świec. Druga jest taka, że jeden ze Szwedów zakochał się w pięknej tyszowiance i ostrzegł ją, a ona ostrzegła innych. Świece te nie zostały odpalone, zostały pobite.
– Wylewamy to w moim gospodarstwie – informuje Piotr Skórzyński. – Mam karteczkę z 2007 roku, kiedy odlewaliśmy te świece. Najśmieszniejsze jest to, że część z zapisanych na niej ludzi nie żyje, a twierdzili, że gdy umrą, umrze i ta tradycja. Najbardziej pocieszające w tym wszystkim jest to, że mimo upływu czasu znaleźli się ludzie, którzy chcą to kultywować. Jest nadzieja na to, że mimo wszystko nasze tradycje nie umrą.
– Staram się pomagać – stwierdza Jakub Jóźwik, szesnastolatek z Tyszowiec. – Zobaczyć, jak odlewać te świece, powąchać wosku. Uczę się, żeby przekazać to kolejnym pokoleniom.
– Te świece owiniemy wstążkami, jak będziemy zawozić je do kościoła – dodaje Jan Dudziński. – Muszą kilka dni powisieć, żeby wosk dobrze stężał, aby nie krzywiły się na stojąco. Trzech, czterech trzyma świecę w poziomie, żeby się nie wyginała, a jeden trzyma wstążki przymocowane do świecy. Owija się je tak, jak gwint na śrubie, tylko większy skok. To już 39 lat, odkąd tę tradycję kultywowałem. Myślę, że jeszcze rok wytrzymam, żeby do 40 dociągnąć. Jeśli dłużej będzie zdrowie, to będziemy tę tradycję dalej podtrzymywać i zachęcać młodych do jej kultywowania.
CZYTAJ: „Tradycja jeszcze sprzed wojny”. W Majdanie Starym parafianie wykonują ręcznie gromnice
W warsztatach odlewniczych wzięło udział 28 osób. W świecach znajdują się karteczki z nazwiskami, datą wykonania i wiekiem uczestników. Zużyto ok. 130 kg wosku pszczelego. W czwartek (2.07) wcześnie rano świece zostaną przeniesione do kościoła w Tyszowcach, gdzie będą przechowywane w specjalnych skrzyniach. Za tydzień zostaną przyozdobione.
Projekt „Kultywowanie lokalnej tradycji – ocalić od zapomnienia – Tyszowieckie świece” w ramach programu „Aktywna Lubelszczyzna” otrzymał dofinansowanie w wysokości 5 800 zł na zakup wosku.
AP / opr. KB
Fot. AP