Około 3 tysięcy uczniów pochodzących z Ukrainy przyjęły lubelskie placówki szkolno-wychowawcze. Władze miasta szacują, że od początku roku szkolnego ich liczba może sięgać nawet 4 tysięcy.
CZYTAJ: Lublin: placówki szkolno-wychowawcze przyjęły ok. 3 tys. dzieci z Ukrainy
– Nasz system wytrzyma i przyjmie wszystkie te dzieci, problemy mogą pojawić się w pojedynczych placówkach – mówi zastępca prezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania Mariusz Banach. – Aktualnie mamy w naszych szkołach i przedszkolach ok. 3 tys. uczniów z Ukrainy. Zakładamy, że jeszcze 1 tys. może się pojawić przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale też zakładamy, że ta sytuacja będzie miała – co zresztą oczywiste – charakter dynamiczny.
– Akurat dzisiaj nikogo nie było, ale wczoraj przyszła pani, która pytała, czy jej córka zostanie przyjęta – opowiada Elżbieta Pieczonka, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 43 im. Ignacego Jana Paderewskiego w Lublinie. – Na ten czas mamy 36 osób, które przyjechały po wybuchu wojny. 11 przyjęto w czasie wakacji. Czasami przychodzi 1 osoba, czasami przychodzą 3 – tak to wygląda. Przynajmniej 1 pytanie dziennie jest. Nawet telefonicznie.
– 45 uczniów mamy na chwilę obecną – informuje Sylwia Anulewicz, wicedyrektorka Zespołu Szkół nr 12 w Lublinie. – W klasach 1-3 mamy 21 uczniów, a w klasach 4-7 mamy 24 uczniów. Dla nich od momentu wybuchu wojny od razu zostały zorganizowane dodatkowe lekcje języka polskiego. Utworzyliśmy 9 grup i od podstaw uczyliśmy polskiego. Myślę, że kolejne 40 osób dopisze się w te wakacje.
CZYTAJ: „Te rysunki dzieli około 75 lat”. Wojna oczami polskich i ukraińskich dzieci na lubelskiej wystawie
– Wytrzymamy – ocenia Banach. – Tutaj wydaje mi się, że pojawiają się niepotrzebne emocje. Mówimy oczywiście o całym systemie. Problemy mogą pojawiać się w pojedynczych szkołach, które są jakoś wyjątkowo obciążone. Natomiast chcę przypomnieć, że w lubelskim systemie oświaty 20 lat temu w jednym roczniku mieliśmy 5 tys. uczniów. Dzisiaj mamy 3 tys. Od tamtej pory powstało w Lublinie kilka dużych szkół, dlatego oczywiście zmieścimy te ukraińskie dzieci. Owszem, może to będą szkoły oddalone od miejsca ich zamieszkania, ale naprawdę jest sporo wolnych miejsc.
– Jest niesamowita rotacja – stwierdza Sylwia Anulewicz. – Ci, którzy zapisali się, wypisali się w czerwcu, pojechali na Ukrainę w wakacje i powiedzieli, że tutaj powrócą. Są tacy, którzy głęboko wierzą, że na Ukrainie zostaną, ale już przybywają do nas w wielkim bólu i rozczarowaniu, że niestety muszą stamtąd uciekać. Są tacy, którzy byli u nas kilka miesięcy i od razu na samym początku, przy zapisach, mówili, że będą do czerwca – później chcą wyjechać np. do Berlina, mają inny kierunek. Mimo wszystko tych dzieci jest dużo.
– Jestem z Charkowa, pracowałam tam w Caritasie, a teraz pomagam przy Caritas Lublin – opowiada Irina z Ukrainy. – Jest taki problem, że ludzie nie mogą się zdecydować, co chcą robić. Czy zostają w Polsce, czy wracają na Ukrainę. Dlatego zastanawiają się, czy trzeba oddawać dziecko do przedszkola – może pojadą na Ukrainę i tam będą uczyć dzieci online – to jest dla nich trudna sytuacja. Jak już zdecydują, że zostają w Polsce, to integrują się tutaj, a jeśli nie, to są zamknięci. Bardzo dużo osób jest w takim stanie oczekiwania, że wrócą do domu.
CZYTAJ: Puławy: świetlica integracyjna dla polskich i ukraińskich dzieci
– Mnie wydaje się, że ludzi zostanie więcej, dlatego, że na naszych oczach spełnia się scenariusz, który mówił o tym, że ta wojna będzie trwać długo – mówi Mariusz Banach. – Część z tych ludzi nie ma po prostu dokąd wrócić, bo ich miasta są zrównane z ziemią. Część z tych miast jest stale ostrzeliwana. Przypominam, że drugie co do wielkości miasto, które jest naszym miastem partnerskim od niedawna, czyli Charków, jest stale ostrzeliwany. Trudno się spodziewać, że matki z dziećmi będą ryzykować życiem swoim i dzieci i tam wrócą.
Jak podają władze miasta, duża liczba uczniów z Ukrainy kontynuuje naukę zdalnie w ukraińskim systemie oświaty.
InYa / opr. KB
Fot. pixabay.com