„Scena Reduta” rozpoczęła trzeci sezon. To inicjatywa, która daje szansę na spotkanie z profesjonalnym teatrem publiczności z: Zamościa, Chełma, Kraśnika, Biłgoraja, Tarnogrodu, Krasnegostawu, Włodawy, Hrubieszowa, Janowa Lubelskiego i Szczebrzeszyna. Te miasta rozpoczęły budowanie sieci partnerstwa scen w województwie lubelskim, na których grane będą spektakle w ramach „Sceny Reduta”.
Inicjatorem projektu jest Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Jego dyrektor, Redbad Klynstra-Komarnicki (na zdj.), nawiązuje do idei Juliusza Osterwy, twórcy Reduty – teatru istniejącego w latach 1919–1939, dla którego objazd był nowym sposobem działalności, dobrym środkiem na kryzys sztuki i elitarność teatru.
CZYTAJ: Scena Reduta rusza w trasę po Lubelszczyźnie
Z Redbadem Klynstra-Komarnickim rozmawiała Grażyna Lutosławska:
Czy ma Pan w swoim gabinecie portret Osterwy?
– Mam portret Osterwy i przez długi czas to była jedna z najważniejszych rzeczy, które były niezmienne, mimo pewnego przemeblowania, którego dokonaliśmy, żeby upraktycznić funkcję gabinetu dyrektorskiego, jako że jest to również miejsce spotkań i różnych kolegiów – mówi Redbad Klynstra-Komarnicki. – Natomiast w pewnym momencie zacząłem myśleć o tym, że ten portret nie odzwierciedla tego wszystkiego, co dla mnie jest najważniejsze w Juliuszu Osterwie. Jest to jego portret podczas występu, gdzie on, jak to aktor w tamtych czasach – romantyczny amant – patrzy gdzieś w górę – jakby do nieba albo w stronę jakiejś idei. Oczywiście on był właśnie ideowcem, natomiast mnie najbardziej inspirują inne wizerunki. Niedługo będę właśnie otrzymywał w prezencie bardziej konkretny wizerunek Osterwy, bardziej patrzący wprost i siedzący przy biurku, rozwijający moment, kiedy on te idee już zaczął wprowadzać w życie. Czyli pojawi się bardziej konkretny Osterwa i będzie on też – to już jest dodatek współpracowników, którzy postanowili ten portret wykonać – w takim wydaniu warholowskim, jeżeli chodzi o kolorystykę. Tak jest po to, żebyśmy też pamiętali, że to klasyka, ale żywa… – odpowiada Redbad Klynstra-Komarnicki.
Tak jak na tym obrazie „Szkoła Ateńska”: Platon dłoń do góry, Arystoteles przed siebie. Osterwie się to udawało? Czy to jest szlak, którym pan chciałby iść? Gdzie pan patrzy, w którą stronę?
– Właściwie można by się skupić tylko i wyłącznie na dokończeniu tego, co nazywamy testamentem Osterwy, czyli to wszystko, co on chciał zrobić, co miało bardzo konkretne przesłanki i co podczas wojny zostało zawieszone, a po wojnie właściwie zaniechane. Bardzo ważnym elementem (nie mówię o tym tylko dlatego, że akurat spotykamy się w kontekście „Sceny Reduta”), który zapalił mnie do jego osoby, był właśnie jego objazd i powody, dla których on ten objazd realizował, czyli równy dostęp do kultury – podkreśla Redbad Klynstra-Komarnicki.
CZYTAJ: Teatr Osterwy podsumował ubiegły sezon artystyczny
– Oczywiście pamiętajmy, że Osterwa działał w czasach, kiedy nie było dotacji. To były czasy, kiedy dwie komedie zarabiały na jedną ambitną sztukę, czyli musiało to się wszystko spinać ekonomicznie. On bezwzględnie używał swojej popularności, swojego emploi do tego, żeby realizować rzeczy – powiedzmy sobie – państwowca. To chyba był taki czas, że wtedy elita brała odpowiedzialność za Polskę. Bardzo poważnie potraktowano uzyskanie niepodległości w 1918 roku i on postanowił – tak ja to rozumiem – po prostu dać tutaj swoją część. Jak twierdził, ten objazd robił po to, by skleić tożsamość postzaborową. Miał taką ideę, że kultura jest w języku i że pod tymi trzema zaborami troszeczkę jakby rozjechała się mentalność Polaków; to, co rozumiemy pod danymi słowami. Uważał, że należy jeździć po tych wszystkich postzaborowych obszarach z tymi samymi sztukami. Dlatego też właśnie multiplikował – te same sztuki jechały w wielu obsadach, bo Osterwa miał też takie poczucie, że trochę nie ma czasu, że trzeba to robić szybko i dynamicznie. To mnie po prostu wzruszyło – opowiada Redbad Klynstra-Komarnicki.
– Przez moją perspektywę holenderską zrozumiałem, dlaczego to miało sens. Jak ja z tej mojej dwujęzyczności patrzę na język polski, to zawsze mówię, że my w Holandii się różnimy. Oczywiście kłócimy się tak samo, mamy różne światopoglądy, religię i tak dalej, ale to wszystko odbywa się w ramach – jak to nazywam – rzeczywistości uzgodnionej. To znaczy, że fundament tego, co stanowi bycie Holendrem, jest dla wszystkich taki sam. Nie ma kłótni, co do tych momentów w historii, które budują i ustanawiają naszą tożsamość. Nie jesteśmy w Holandii plemionami, które się zwalczają do cna, tylko spieramy się po to, żeby każdy w tej wspólnej przestrzeni mógł się jakoś odnaleźć. Jestem już pewny z tej perspektywy dwujęzyczności, że ta kultura jest w języku i jest bardzo ważne, co każdy z nas rozumie pod danym słowem czy hasłem. To jeszcze robota, która jest przed nami. Takim pretekstem do tego, żeby pozwolić o tym chociaż rozmawiać, są właśnie spektakle, z którymi podróżujemy. Oczywiście tam są dalsze etapy również zgodne z tym, co Juliusz Osterwa sądził – mówi Redbad Klynstra-Komarnicki.
– On uważał, że teatr jest narzędziem do rozwoju duchowego. Można by również stwierdzić, że dla niektórych to jest rozwój osobisty czy rozwój społeczny – dodaje Klynstra-Komarnicki. – Tak czy inaczej, chodzi o rozwój, czyli jakiś rodzaj kontynuacji wzajemnej edukacji po zakończeniu edukacji formalnej. Tu Osterwa praktycznie jota w jotę pokrywa się z tym, o co chodziło Szekspirowi, czyli postawienie ludziom lustra i pokazywanie, jak jest. To, co na co dzień mijamy, nie patrząc, właśnie stawiamy ludziom na scenie i potem możemy o tym porozmawiać. Stąd u nas hasło, że łączy nas Osterwa. Łączy nas budynek (oczywiście dostępny dla wszystkich jako teatr wojewódzki), ale łączy nas też właśnie sposób myślenia Osterwy. Myślę, że Juliusz Osterwa jest nadal do wypromowania jako prawdziwy ojciec współczesnego teatru polskiego. Jeżeli bowiem narzekamy na różne importowane style teatralne, to oczywiście narzekajmy, bo teatr, który jest postdramatyczny, który rozwala jakieś struktury, może mieć sens w takich krajach jak Holandia, Niemcy czy Anglia. Tam jest co rozwalać. Ale póki co w Polsce, z mojej perspektywy holenderskiej, jeszcze tak dużo żeśmy nie zbudowali, żeby zabierać się za rozwalanie. Nadal jesteśmy w takiej sytuacji, że musimy budować (być może nasze pokolenie powinno się do tego poczuć) i tutaj Juliusz Osterwa przydaje się jako patron – uważa Redbad Klynstra-Komarnicki.
– To jest taki da Vinci polskiego teatru – zauważa Redbad Klynstra-Komarnicki. – Już nie mówię o tych wszystkich urbanistycznych pomysłach, które zapisywał na serwetkach. On po prostu miał pomysł na wszystko i zapisywał to wszędzie, łącznie z tym, czym i myśmy się zainspirowali, że w bufecie powinny być takie potrawy, które są zgodne z tytułem, który danego wieczoru jest w teatrze. Był bardzo praktyczny. W gruncie rzeczy wystarczy więc wziąć naszego patrona i to już jest plan. Oprócz tego mamy różne rzeczy, które wynikają z tego, do czego nas zmusza rzeczywistość, na przykład stan budynku, który prędzej czy później będzie musiał pójść do remontu. Również i z tego powodu musimy mentalnie odkleić się jako instytucja od budynku i potrafić już teraz zacząć działać w taki sposób, żeby móc działać wszędzie. Ta zasada mobilności, którą zaczęliśmy wprowadzać w nowych spektaklach za mojej dyrekcji, ma wielorakie zastosowanie. Będziemy w rozproszeniu podczas remontu – różne działy będą w różnych miejscach – a nasze spektakle będą jeździły. Na pewno będziemy mieli jedno czy dwa miejsca w Lublinie, ale również tę „Scenę Reduta” – wyjaśnia Redbad Klynstra-Komarnicki.
Pierwsze przedstawienie „Sceny Reduta” pokazano wczoraj (27.09). Publiczność w Kraśniku obejrzała spektakl Teatru Osterwy pt. „Prawda”.
GrL / opr. GRa
Fot. archiwum